Po niedługim czasie na terenie zamku rozbrzmiał alarm, a
wszyscy strażnicy zostali postawieni na nogi. Uzbrojeni po zęby biegali w tę i
z powrotem, krzycząc coś do siebie nawzajem. W tym całym zamieszaniu na teren
zamku wślizgnęło się trzech łobuziaków, którzy, starając się nie rzucać w oczy,
przemierzyli sporą część placu i wdarli się do budynku.
- Musimy znaleźć Robin’a i John’a, a potem wynosić się stąd
jak najszybciej.- rzucił cicho Allan, zerkając przez ramie na swoich dwóch
towarzyszy.
- Sądzę, że będą gdzieś w okolicach północnej wieży.-
zauważył Will, rozglądając się po opustoszałym korytarzu, którym teraz dość
szybko się przemieszczali. Dotarli do skrętu, sprawdzając, czy aby nikogo nie
ma w następnym korytarzu i ruszyli tamtędy, niemalże biegnąc, cały czas czujni
na tyle, na ile potrafili.
- Szukacie czegoś?- rozległ się nagle nieprzyjemny, chłodny
głos, przeszywający powietrze niczym strzała, a cała trójka zatrzymała się w
miejscu, zerkając za siebie. Na końcu korytarza stała ciemna, wysoka postać z
kowbojskim kapeluszem. Chłodne oczy od razu powędrowały na przybyszów, a oni zaklęli
pod nosem, zirytowani faktem, jak łatwo dali się podejść.
- A Ty coś za jeden?- warknął nieprzyjaźnie David, od razu
chwytając pewnie za swoja dębową laskę, przewieszoną na plecach.
- To akurat jest mało istotne. Powinno was raczej
interesować to, że nie mam zamiaru was puścić, gdziekolwiek chcecie się udać. -
rzucił mężczyzna tym samym tonem.
- Mamy gdzieś Twoje zamiary.- rzucił Allan, jednak nim
zdołał powiedzieć coś jeszcze, powstrzymał go lekki gest David’a.
- Ja się tym zajmę. Wy idźcie poszukać chłopaków.- rzucił,
mierząc przeciwnika uważnym spojrzeniem.
- Davidzie…-zaczął Al, widocznie zaskoczony taką decyzją,
jednak nim sam zdążył coś dodać, u boku jasnowłosego przystanął Szkarłatny ze
swoimi sztyletami w dłoniach.
- Chcesz zgarnąć najlepszą zabawę, bracie? Nie ma mowy.-
rzekł ciemnowłosy, spoglądając kątem oka na towarzysza, który na jego słowa
uśmiechnął się pod nosem.
- Skądże. Wiedziałem, że ze mną zostaniesz.- przyznał,
wyciągając kij przed siebie. Zza ich pleców szatyn przyglądał się temu z
dziwnym niepokojem w sercu, jednak w końcu westchnął cicho, po czym zacisnął
dłonie w pięści.
- Liczę na was, chłopaki. I nawet nie ważcie mi się ginąć,
jasne?- rzucił, cofając się o kilka kroków.
- Jasna sprawa, księżniczko.- odpowiedzieli mu zgodnie,
zerkając przez ramie na najniższego i posyłając mu wesołe uśmiechy. Zaś gdy Al
ruszył biegiem przed siebie, rzucili się na przeciwnika, zgrani w ruchach
niczym dwa identyczne miecze, wymierzając mężczyźnie kolejne ciosy. Jednak on
nie dał się podejść tak łatwo i większość z zamachów okazała się chybiona.
Jednak oni również zwinnie unikali zamierzonych ciosów mężczyzny, więc walka
była bardzo wyrównana. W pewnej chwili jednak, gdy obaj wyprowadzili atak na
przeciwnika, ten jakby rozpłynął się w powietrzu, a potem nagle pojawił za nimi tak szybko, że
nawet nie zauważyli, kiedy i jak to zrobił.
- Nie podzielicie się nim. Miłość nie jest rzeczą, którą
można dzielić w taki sposób.- rozległy się chłodne słowa, a oni otworzyli
szerzej oczy. Skąd wiedział? David zacisnął zęby i zamachnął się w tył, jednak
mężczyzna znów odskoczył.
- Milcz! Nie masz pojęcia, o czym mówisz!- warknął, jednak w
odpowiedzi usłyszał jedynie cichy śmiech.
- Ależ mam. Wiem, co do niego czujecie. Choć mały Al
widocznie nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Jednak kiedy już sobie to
uświadomi, jestem pewien, że nie będzie potrafił kochać was obu. Będzie musiał
wybrać jednego z was. I jak myślicie…którego wybierze?- rzekł ciemnowłosy, uśmiechając
się z lekka tajemniczo. Will zamarł w miejscu, zaś David mocniej ścisnął laskę
w dłoni. Jak to…wybierze? Przecież od zawsze byli we trójkę. Czemu miałby
wybierać? Jednak…jeśliby się dłużej nad tym zastanowić…przecież nie mogliby być
ze sobą we trójkę. Nie mogli obaj z nim być. Więc jeden musiał odpaść. Przez
ich głowy przemknęła nagle podobna myśl, a oni sami znieruchomieli, niczym
figury woskowe, przygwożdżone do podłogi świadomością tego, czego nie byli już
w stanie uniknąć. No bo przecież…kochali go. Obaj. Ani jeden, ani drugi nie
potrafiłby z tego zrezygnować.
Wykorzystując chwilę, mężczyzna podszedł nico bliżej
David’a, tak, że jego usta znajdowały się niedaleko ucha jasnowłosego.
- Pomyśl. Ty i Twój mały książę. Razem. Na zawsze. Ale czy na
pewno? Nie masz tej pewności, że któregoś dla Allan nie powie, że kocha Will’a
i że to z nim chce być.- szepnął złowrogo, jednak jego słowa boleśnie wbiły się
w serce i umysł. Spojrzenie David’a przeniosło się na Szkarłatnego i ich oczy
się spotkały, jednak po raz pierwszy nie widać było w tym spojrzeniu tego
ciepła i więzi, jaka ich łączyła. Nie, zamiast tego zagościła w nich niepewność
i nagłe pragnienie, aby to właśnie któryś z nich zaznał szczęścia u boku
szatyna. A jednocześnie jeszcze ta myśl, że jedyną przeszkodą są oni sami. Byli
tak pochłonięci tą myślą, że nawet nie zauważyli, kiedy mężczyzna zniknął,
zostawiając ich samych na środku korytarza, mierzących się spojrzeniami.
Robin wraz z John’em przemierzali biegiem kolejne korytarze,
co i raz napotykając na przeszkody w postaci strażników, z którymi zmuszeni
byli walczyć. Na szczęście udało im się przedrzeć aż do wschodniego skrzydła
zamku, gdzie w Sali tronowej czekało już na nich mnóstwo przeciwników. Niemalże
od razu zostali otoczeni, przylegając wzajemnie do swoich pleców, gotowi na
odparcie ataku. Jednak na trzech, których pokonali, przybywało kolejnych
sześciu.
- Cholera…za dużo ich.- syknął John, rozglądając się
dookoła. Robin zaś spojrzał najpierw na kompana przez ramię, a potem w górę.
Stali dokładnie pod wielkim, okrągłym świecznikiem z żelaza. Rudowłosy od razu
wpadł na pewien pomysł.
- John, podrzuć mnie!- rzucił, zaś blondyn spojrzał na niego
zaskoczony.- Szybko!- nacisnął, bo rycerze znów ruszyli w ich stronę. Blondyn,
niewiele myśląc, wziął rudzielca na ręce i podrzucił tak, że chłopak bez
problemu złapał się rękami świecznika, wspinając na niego po chwili. Przerzucił
swój łuk nad łańcuch, biegnący nad sufitem do jednej ze ścian, po czym
trzymając go za oba końce zjechał po łańcuchu, niczym po linie, aż do ściany,
zeskakując na podłogę. Szubko dopadł zaczepu łańcucha i odwiązał go, akurat w
momencie, gdy John’owi kończyły się możliwości.
- John, wiej!- zawołał, przytrzymując łańcuch, a gdy blondyn
wydostał się z tłumu, puścił go, zaś żelazny świecznik spadł na zgromadzonych w
jednym miejscu strażników, przygniatając ich do podłogi. Nie było jednak czasu
na triumfy, bo po chwili usłyszeli kolejne krzyki z zewnątrz, przez co od razu
rzucili się do okna, wychodząc na parapet i wspinając się po murze w górę, aż
do płaskiej części dachu. Gdy się tam znaleźli, odetchnęli cicho z ulgą,
spoglądając na siebie z uśmiechami.
- Jak za starych dobrych czasów, co?- rzekł rudowłosy,
spoglądając na twarz przyjaciela.
- Oj tak. Tyle, że wtedy nie ścigała nas cała armia.- rzucił
z cichym śmiechem blondyn.
- Aleś Ty drobiazgowy.- odparł Robin, machnąwszy na
przyjaciela ręką, po czym podszedł do murku i wyjrzał, spoglądając w dół, na
dziedziniec, na którym roiło się od straży. Drzwi frontowe raczej odpadają.
- Robin!- rozległ się jakiś krzyk, po czym na dachu pojawił
się Allan, lekko zdyszany.
- Al? Co Ty tu..-zaczął rudowłosy, widocznie zaskoczony.
- Przyszliśmy Ci pomóc. Musimy iść, chłopaki walczą z jakimś
podejrzanym typem i…
- Wypraszam sobie.- kolejny głos, jednak tym razem wyjątkowo
nieprzyjemnie znajomy. Spojrzenie całej trójki od razu pomknęło w stronę, gdzie
jeszcze niedawno stała stara, drewniana wieża, która po ostatniej wizycie
Robina całkiem spłonęła. W czarnych resztkach popiołu stał nie kto inny, jak
Demone, patrząc na nich z dziwnym błyskiem w oczach. Widząc go, rudowłosy
zacisnął dłoń w pięść, marszcząc brwi, zaś Allan poczuł nieprzyjemne ściskanie
w żołądku.
- Co…co im zrobiłeś?!- rzucił w kierunku mężczyzny.
- Ja? Nic. Wystarczyła jedynie mała iskra, a oni sami mnie
wyręczyli. Jakie to żałosne…pozabijać się nawzajem z powodu miłości.- rzucił
przybysz, ostatnie słowo wymawiając niemalże z obrzydzeniem. Nie myśląc zbyt
wiele, Al od razu rzucił się do wyjścia i już go nie było.
- Allan!- zawołał za nim John, jednak chłopak go nie
słuchał.
- Idź za nim, John. Ja mam tu jeszcze sprawę do
załatwienia.- rzekł rudowłosy, nie patrząc na towarzysza, mierząc wzrokiem
ciemną postać. W końcu mieli niewyrównane rachunki. Blondyn rzez chwile wahał
się, czy zostawić chłopaka samego, ale ostatecznie skinął lekko głową i ruszył
za szatynem, zostawiając Robina sam na sam z Demone’em na zamkowym dachu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz