Po mniej więcej godzinie siedzenia na dachu i rozmyślania,
zielonowłosy wrócił do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Do jego uszu
dobiegła cicha, przyjemna muzyka z radia, a po chwili uwagę zwróciła jakaś
krzątanina w kuchni.
Przystanął sobie przy framudze , zaglądając do środka. Na
kuchennym blacie siedział sobie Noah, popijający kakao z kubka. A przynajmniej
łatwo było wywnioskować, że to kakao, bo chłopiec miał na twarzyczce brązowe
wąsy. Nie płakał już. Co prawda, nie był jeszcze do końca wesoły i pełny
energii, ale na jego buźce zaczynał już gościć uśmiech, zwłaszcza, gdy Zack
opowiadał mu jakieś zabawne rzeczy. Teraz malec z zaciekawieniem przyglądał się
poczynaniom białowłosego, który to krzątał się po kuchni. Na stoliku poukładano
parę rzeczy, takich jak mąka, jajka, miska i masa innych kuchennych pierdół.
- Co robicie?- zapytał w końcu, z lekka zaciekawiony,
zwracając na siebie uwagę obojga.
- Jak to co? Śniadanko!- rzucił Zack, chowając głowę w
kolejnej szafce i szukając jeszcze czegoś. Żółtooki wszedł do środka, wsuwając
ręce w kieszenie.
- Śniadanko? Ty umiesz w ogóle coś ugotować?- spytał,
unosząc jedną brew ku górze. Białowłosy zerknął na niego, mrużąc lekko oczy.
- Udam, że tego nie słyszałem.- odparł.- Roxy zrobiła
zakupy, więc postanowiliśmy z Noah zrobić omlety.- dodał, zerkając z uśmiechem
na malca. Ten uśmiechnął się i skinął energicznie głową. Jack przyjrzał się
całemu sprzętowi, leżącemu na stole, po czym pokręcił głową. Wyminął stolik i
usiadł sobie obok chłopca na blacie.
- To może być ciekawe.- zaśmiał się.- Powodzenia, mistrzu.-
dorzucił, zerkając na czerwonookiego z rozbawieniem.
- A co to za sztuka, upiec omleta?- odparł białowłosy z
lekkim naburmuszeniem. Słysząc to, zielonooki przesłonił usta dłonią, starając
się powstrzymać od śmiechu, ale marnie mu to wyszło. Przyglądający się mu Noah
również zaczął się śmiać.
- Omlety się smaży, a nie piecze.- sprostował zielonowłosy,
patrząc z rozbawieniem na swego rozmówcę.
- Jak zwał tak zwał. Umiem załatwić 50 terrorystów w minutę,
więc z głupim omletem też sobie poradzę!- żachnął się Zack, zaglądając znów do
szafki. Po chwili wyciągnął durszlak i przyglądał mu się przez chwile,
oceniając, do czego służy. Nagle wpadł mu do głowy pomysł. Założył sobie
durszlak na głowę, wyciągnął jeszcze chochle, przykucnął i przystawił sobie jej
koniec do twarzy.
- Rondel do bazy, rondel do bazy…szzz…jesteśmy
otoczeni..szz…zaatakowały nas złowrogie marchewki!- zaczął nawijać niczym przez
krótkofalówkę. Następnie przeturlał się po podłodze, wstał i wycelował końcem
chochli, niczym karabinem, w Jack’a.
- Giń, marchewo!- rzucił, „strzelając” z chochli.
- Że niby ja? Z jakiej racji akurat marchewka?!- odparł
Jack.
- Hm..no dobra..będziesz brukselką. Idealnie się komponujesz
z takimi kłakami.- odparł Zack, uśmiechając się wrednie, po czym wyprostował
swoją chochle i dmuchnął lekko w jej koniec. Taka perspektywa wcale nie
spodobała się chłopakowi.
- Dobra..w takim bądź razie, Ty będziesz kalafiorem.-
rzucił, wytykając mu język.
- A ja, a ja?!- zawołał wesoło Noah, zeskakując z blatu i
patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Ty będziesz generałem pomidorem, co Ty na to?- rzucił
Zack, podając mu drewnianą łyżkę.
- Super!- zawołał malec, biorąc do ręki swoją nową broń, po
czym chwycił jeszcze niedużą tarkę ze stołu, która świetnie się nadawała na
krótkofalówkę.
- Ej, ale ja broni nie mam!- rzucił Jack, złażąc z blatu i
rozglądając się za czymś przydatnym.
- No cóż..jak to mówią.. na wojnie i w miłości wszystko
wolno.- rzucił Zack, szczerząc ząbki w uśmiechu.
- Morda w durszlak, kalafiorze.- odgryzł się zielonowłosy.
- Żołnierze!- odezwał się Noah, przybierając zacnie poważny
wyraz twarzy.
- Tak, sir!- odparli tamci, stając na baczność.
- Musicie wygrać tę wojnę, losy świata od tego zależą.-
rzekł malec, przechadzając się po kuchni, po czym wziął drugą chochlę i podał
Jack’owi.
- Ajaj, kapitanie!- rzucił Zack, celując znów chochlą w
towarzysza. Jack, widząc „broń” wycelowaną w niego, uśmiechnął się zadziornie.
- Nie damy się wrednym kalafiorom!- zawołał, po czym uderzył
końcem swojej chochli od dołu w chochlę białowłosego, na tyle mocno, że
wytrącił mu narzędzie z rąk i posłał je w górę, do sufitu, w między czasie
mierząc chochlą w przeciwnika.- Ostatnie słowo, zanim trafisz do zupy?- dodał,
posyłając towarzyszowi figlarny uśmiech. Ten zaś również się wyszczerzył, po
czym złapał za „karabin” zielonowłosego i bez zbędnych wysiłków wyrwał mu go z
ręki.
- Tylko jedno. Do ataku!- rzucił wesoło, po czym jednym
zwinnym ruchem przewrócił stolik tak, żeby położyć go bokiem, a wszystko, co na nim stało, spadło na ziemię z
cichym trzaskiem. Białowłosy skrył się za swoją nową tarcza, po czym złapał za
jajko, leżące najbliżej na blacie, odbezpieczył je niczym granat i rzucił. Na
szczęście Jack w porę odskoczył w bok, a granat rozbił się na ścianie.
- Tak w ogóle to dwa słowa!- odparł żółtooki ze śmiechem
turlając się po podłodze w stronę lodówki, gdzie zaraz złapał za keczup i
musztardę, którą zacząć strzelać zza drzwiczek lodówki w białowłosego. Gdy
tylko czerwone i żółte plamy pojawiły się na ubraniu Zack’a, uśmiechnął się jeszcze
szerzej.
- O nie, tak łatwo się nie dam!- rzekł.- Generale! Amunicja
się kończy!- dodał, wołając do Noah, który zaraz złapał za pomidory, leżące
niedaleko na blacie i zaczął nimi rzucać, to w jednego, to w drugiego, czasem
nawet trafiając. Cała ta wojna, trwała jakieś dobre pół godziny, aż w końcu
połowa tego, co kupiła Roxy, wylądowała albo na ścianach, na meblach i
podłodze, albo na ubraniach każdego z żołnierzy. Śmiejąc się, cała trójka
położyła się na posadzce obok siebie.
- To co? Może tak rozejm?- zaproponował czerwonooki,
zerkając kątem oka na leżącego obok Jack’a i Noah.
- Jestem za.- zgodził się zielonowłosy. A na znak pokoju,
podali sobie ręce, a potem jeszcze przybili żółwika. Gdy tylko emocje opadły,
podnieśli się z podłogi i razem ruszyli do łazienki, gdzie zaczęło się wielkie
mycie. Myli się tak na przemian: najpierw Zack wyszorował swemu podopiecznemu
buźkę, potem Jack wymył ją białowłosemu, który wciąż narzekał, że mu mydło do
oczu leci, a na koniec zarówno Noah jak i czerwonooki wyczyścili
zielonowłosego, przy okazji znajdując kilka miejsc, w których był on bardzo
podatny na łaskotki i jeszcze to wykorzystując. Po następnych trzydziestu
minutach byli już wymyci, ogarnięci i przebrani. Dobrze, że Roxanne pomyślała
również o najmłodszym i kupiła mu parę ubranek, które pasowały idealnie.
Ze śniadania wyszło jedynie wielkie sprzątanie, które
ciągnęło się przez następne dwie godziny, jednak nikt nie narzekał. Nawet
ciężka praca zamieniła się w zabawę, kiedy to Zack chlapnął na Jack’a wodą. I
znów po pięciu minutach trzeba było sprzątać, tym razem też rozlaną wodę.
Wszystko to zajęło im czas do popołudnia, konkretnie do godziny szesnastej. W
między czasie białowłosy zadzwonił do szefa, aby dopytać się, czy mogą dziś
wpaść do firmy, bo mają jedna ważną rzecz do załatwienia. A gdy staruszek się
zgodził, całą trójką wyszli z domu, zamykając drzwi, wsiedli do samochodu i
ruszyli w drogę, podśpiewując wesoło piosenki, lecące w radiu.
No już nie mogłam się doczekać, aż coś znów się pojawi.
OdpowiedzUsuńjestem wniebowzięta! :DD
To było takie zwyczajne, takie cudaczne, tego mały Noah potrzebował, ja to wiem (:
czekam, na kolejny rozdział ;*
No wiem, że jesteś niecierpliwa :) postaram się wrzucać coś tak mniej więcej co tydzień, żeby jednak zostawić trochę tego niedosytu. Tak więc następnego wypatruj w sobotę :3
OdpowiedzUsuńohh.. już się na mnie poznałaś :D
Usuńdobra, ale i tak będę wchodzić codziennie ;p
a tak poza tym, to chciałabym Cię nominować do Liebster Awards ;)
Więcej informacji tutaj ► http://morestories-wiecejhistorii.blogspot.com/2013/12/liebster-awards.html
Oj tak :3 nie ma problemu :D huu, naprawdę? : o Bardzo mi miło :D tylko nie do końca się w tym orientuję ^ ^'
Usuń