Chłodny wiatr poganiał chmury, wlekące się po niebie, co i
raz zrywając kolejne pożółkłe już liście z drzew i kaskadą zrzucając je na
ziemię, niczym złoty deszcz. Raz za razem wsuwał się również w zielone kosmyki,
rozwiewając je za każdym razem jakoś inaczej. Jednak ich właściciel wcale nie
zwracał na to uwagi.
Siedział sobie na dachu kamienicy, wpatrując się tempo w
przestrzeń przed sobą. Jego myśli gnały gdzieś w przeszłość, do chwil i
obrazów, które przeżywał za każdym razem i które dręczyły go w najgorszych
koszmarach. Chłodny podmuch muskał co i raz bok jego twarzy, na którym widniała
długa blizna. Jakby chciał mu przypomnieć tą okropną przeszłość. Tak bardzo
pochłonięty tym wszystkim, nawet nie zauważył, gdy na dachu pojawił się jeszcze
ktoś.
- Nie za zimno na siedzenie na dachu?- rozległ się ten
znajomy głos. Bynajmniej, jego właściciel nie starał się być na chama zabawnym,
nie było słychać w jego słowach ani odrobiny jakiegoś pocieszającego żartu. Był
poważny, jakby z lekka zamyślony, zdający sobie sprawę z całej sytuacji. Wsunął
ręce w kieszenie spodni i podszedł do Jack’a, by usadowić się obok niego na
podłużnej, metalowej skrzyni.
- Wszystko mi jedno.-rzucił właściciel zielonych kosmyków,
zamykając oczy na krótką chwilę, jakby chciał odpocząć od życia i
rzeczywistości.
- Ty rozumiesz go bardziej, niż ktokolwiek w tej
sytuacji..zgadza się?- rzekł nagle białowłosy, zerkając na towarzysza kątem oka
i przyglądając mu się uważnie. Po tych słowach, chłopak otworzył oczy i
odwzajemnił spojrzenie, jakby z lekka zaskoczony. Jak to w ogóle możliwe, że
Zack potrafił po najmniejszych szczegółach trafić w sedno? Odwrócił znów
spojrzenie, mrużąc oczy do połowy.
- Możliwe..-mruknął w odpowiedzi, przyglądając się, jak
wiatr zmiata kolejne liście z drzew, rosnących przy ulicy.
- Powiesz mi coś więcej?- spytał czerwonooki, nadal
przyglądając się partnerowi. Jack widział w jego oczach, że chłopak wcale nie
wymagał od niego, by mu powiedział. Widział w nich wybór, który mu dawał.
Powiedzieć, lub nie. W obu przypadkach raczej nic nie straci, ale w jednym z
nich może coś zyska. Pytanie tylko, czy będzie na tyle silny, by się przed nim
otworzyć. Żółtooki zastanawiał się nad tym przez dłuższą chwilę, która wydawała
się ciągnąć w nieskończoność. W końcu jednak zawiesił znów spojrzenie gdzieś
przed sobą, postanawiając, by opowiedzieć Zack’owi swą historię.
- Urodziłem się w Anglii, w Londynie. Moja rodzina nie była
zbyt zamożna, ale jakoś udawało nam się żyć. Mieliśmy siebie nawzajem.- zaczął
mówić, zatracając się całkowicie we wspomnieniach.- Mieszkaliśmy w niedużym
domku, ale nikt nie narzekał. Zawsze było tam czysto i przytulnie, a powietrze
pachniało świeżo ściętymi różami, które ojciec przynosił matce każdego dnia.
Prowadził swoją własną kwiaciarnię niedaleko domu. Matka nie pracowała, tylko
czasem, gdy brakowało funduszy, chodziła do sąsiadów opiekować się dziećmi lub
posprzątać tu i tam. Nie przeszkadzało nam takie życie. Chodziłem do szkoły,
zawsze miałem dobre oceny, jednak nigdy nie potrafiłem dorównać mojemu bratu.
Świetnie się uczył, udzielał, chwalono go na każdym kroku. Mój ojciec zawsze
pokładał w nim wielkie nadzieje, nie raz mówił, że jest z niego dumny. Zawsze
chciałem być taki jak on. Był moim wzorem do naśladowania i jedyną osobą, która
mnie rozumiała. Nigdy mu nie zazdrościłem. Dużo czasu spędzaliśmy razem, bawiąc
się i wygłupiając, choć z czasem miał go dla mnie coraz mniej. Nie miałem mu
tego za złe, i tak bardzo go kochałem. Często przesiadywaliśmy nocami na dachu,
wpatrując się w niebo.- przy tym wszystkim na jego twarzy zagościł mimowolny,
lekki uśmiech.- Zawsze mi powtarzał, że mogę w życiu osiągnąć wszystko. Mogę
dotknąć gwiazd, jeśli tylko chcę. Wystarczy wyciągnąć rękę. Mama często ganiła
nas za siedzenie po ciemku i to bez kurtek. Jednak mimo jej gróźb nadal
robiliśmy to samo. W szkole nigdy nie działo się nic nadzwyczajnego, z nikim
jakoś szczególne się nie kumplowałem, wolałem skupić się na samej nauce. I
wszystko było świetnie… do czasu.- po tych słowach zmarszczył lekko brwi i
zacisnął dłoń w pieść.- ..Pewnego razu do naszej szkoły przyszedł nowy
nauczyciel. Nie wyróżniał się zbytnio wśród innych belfrów. Spotkałem go
pewnego razu na schodach. Zagadał mnie i tak jakoś wyszło, że rozmowa pociągnęła
się dalej. A ponieważ ów nauczyciel wydał mi się osobą bardzo sympatyczną,
wyszło tak, że go polubiłem. Od tamtego czasu jego lekcje stały się moim
ulubionym przedmiotem. Lubiłem słuchać tego, co mówił i za każdym razem
wyciągałem z jego słów kolejne wnioski. Często też zostawałem po lekcjach i
rozmawialiśmy na różne naukowe lub prywatne tematy. Po pół roku takiego życia
nauczyciel poprosił mnie pewnego dnia o pomoc w badaniach. Od razu się
zgodziłem. Co tydzień w piątek po lekcjach przychodziłem do sali
laboratoryjnej, gdzie często mieliśmy lekcje chemii. Siedzieliśmy razem przy
mikroskopie, obserwując różne rzeczy, badaliśmy poszczególne drobinki i inne dziwactwa.
Nic ciekawego, jednak po pewnym czasie te eksperymenty przybrały nieco inną
formę. Mianowicie, facet często mieszał różne substancje, dodając to i owo, a
gdy przychodziłem, za każdym razem dawał mi coś do spróbowania. Po większości
tych zjedzonych doświadczeń nie działo się nic szczególnego. Czasem miewałem
bóle brzucha albo gorączkę, co tłumaczyli mi chorobą albo przeziębieniem. Nigdy
nie podejrzewałem, że te dwie sprawy mogą się jakoś łączyć. Ufałem mojemu
nauczycielowi, bardziej, niż powinienem…i dostałem nauczkę. Pewnego dnia, gdy
przyszedłem jak zawsze, dał mi do wypicia jakąś czerwoną miksturę. Zrobiłem to.
Na początku nic się nie działo, jednak po chwili zaczęło mi się kręcić w głowie
i nie mogłem ustać na nogach. Posadził mnie na krześle i uśmiechnął się jak
zwykle, mówiąc, że to tylko chwilowe i zaraz mi przejdzie. Jednak nie
przechodziło przez dłuższy czas. W pewnym momencie poczułem się bardzo senny, a
gdy zamykałem oczy, usłyszałem jeszcze jego głos. Mówił, żebym wyczekiwał jego
poleceń. Nie zrozumiałem o co mogło mu chodzić. Gdy się obudziłem, leżałem już
w łóżku, w swoim domu. Nadal nie czułem się najlepiej, dlatego matka pozwoliła
mi nie iść do szkoły. Myślała, że zaraziłem się od kogoś, jednak mój stan z
dnia na dzień był coraz gorszy. Jeździli ze mną po lekarzach, a każdy następny
mówił to samo co poprzedni. Żaden z nich nie wiedział, co mi jest. Niektórzy
nawet twierdzili, że umieram i nie zostało mi zbyt wiele czasu. Przez długie tygodnie
nie wychodziłem z łóżka, a moja rodzina trwała przy mnie i zajmowała się mną.
Byli dla mnie tacy dobrzy..a ja im to zrobiłem…- ściszył nieco głos i zawiesił
się na chwilę, biorąc głębszy oddech. W końcu jednak kontynuował:
- Tej jednej nocy…to wszystko stało się tak
szybko..położyłem się spać, a po północy wstałem, by się napić. Wyszedłem z
pokoju i udałem się do kuchni, jednak gdy przystanąłem przy lodówce, usłyszałem
w głowie głos. Głos, który znałem. Wymawiał moje imię..a potem tylko ciemność…tak,
jakby urwał mi się film. Jedyne, co potem pamiętam, gdy już otrzeźwiałem, był
ten koszmarny obraz..moi rodzice i brat..ich ciała, stygnące na podłodze w
salonie..na ścianach pełno krwi, widziałem ją, widziałem na swoich rękach…w
jednej z nich trzymałem katanę, która zawsze wisiała na ścianie w przedpokoju.
Nie wiedziałem, co się stało, zawładnął mną strach i cierpienie. Uciekłem z
domu, zostawiając to wszystko. Przez następny miesiąc błąkałem się po ulicach,
nie mogąc pojąć tego, co widziałem. W końcu jednak zrozumiałem,…że to ja ich
zabiłem… Miałem wtedy zaledwie dwanaście lat. Po trzech latach znów spotkałem
mojego nauczyciela, który wyjaśnił mi to, co się stało. Powiedział, że byłem
głupi i naiwny, a on wykorzystał mnie jak królika doświadczalnego. Byłem
wściekły. Chciałem go zabić, ale rozpłynął się w powietrzu, niczym duch. Potem
zdarzyło się to jeszcze kilka razy. Ten głos..mroczki przed oczami…i znów
budziłem się, umazany krwią ludzi, których nie znałem, zabijając co i raz kogo
innego. Po pewnym czasie stałem się łatwym celem dla policji, więc musiałem
uciekać i wyjechałem z Anglii. Przez długi czas błąkałem się po świecie,
pracując w różnych tajnych instytucjach, maczając ręce w nielegalnych sprawach.
Nigdy więcej nie spotkałem tego typa, ale przez to, co się stało, nigdy też nie
chciałem już do nikogo się przywiązywać. Przywykłem do tego, że jestem sam na
świecie przez własną głupotę, i stało się to dla mnie znośną codziennością. -rzekł,
kończąc to, co zaczął. Westchnął cicho.- Wiele razy w snach dręczyły mnie te sceny, które
widziałem, gdy wychodziłem z transu. Do dziś nie dały mi spokoju…- dodał,
przesuwając spojrzenie po podłożu.
- A potem trafiłeś do Francji.-dopowiedział białowłosy,
zerkając gdzieś przed siebie.
- Tak..i do szefa. A potem poznałem Ciebie.- odparł
zielonowłosy, uśmiechając się lekko.
- I na powitanie wyzwałeś mnie od idiotów.- rzucił
czerwonooki, posyłając towarzyszowi z lekka oskarżycielskie spojrzenie.
- A mówiłem nieprawdę?- spytał zielonowłosy, unosząc jedną
brew ku górze i posyłając białowłosemu złośliwy uśmieszek, co wcale u się nie
spodobało.
- Nie fikaj, krasnalu.- odwdzięczył się Zack, a te słowo
podziałało dosłownie tak samo, jak tego dnia gdy się poznali. Jack spiorunował
rozmówcę wzrokiem.
- Chcesz powtórkę z tamtego dnia?- rzucił, mierząc się
spojrzeniem z białowłosym.
- Nie ma sensu, i tak znów byś przegrał.- odparł tamten,
szczerząc wrednie zęby.
- Za pierwszym razem to ja wygrałem!- oburzył się
zielonowłosy.
- Wcale że nie, bo ja!- sprzeciwił się towarzysz.
- Łżesz jak pies!
- Ja? To Ty łżesz jak pies!
- Akurat! Jesteś wrednym kłamcą!
- Nie ja, tylko Ty!
- Ah tak?
- Tak!
I wykłócali się tak przez dobre dziesięć minut, aż w końcu nie wiadomo czemu białowłosy spojrzał na Jack’a i zaczął się śmiać. Ten, na początku nie wiedział, o co mu chodzi, jednak po chwili sam też zaczął się śmiać. Śmiali się tak razem przez jakiś czas, aż w końcu, Zack otarł łezkę, spowodowaną tym nagłym atakiem wesołości i wstał z metalowej skrzyni, znów chowając dłonie w kieszeń.
- Łżesz jak pies!
- Ja? To Ty łżesz jak pies!
- Akurat! Jesteś wrednym kłamcą!
- Nie ja, tylko Ty!
- Ah tak?
- Tak!
I wykłócali się tak przez dobre dziesięć minut, aż w końcu nie wiadomo czemu białowłosy spojrzał na Jack’a i zaczął się śmiać. Ten, na początku nie wiedział, o co mu chodzi, jednak po chwili sam też zaczął się śmiać. Śmiali się tak razem przez jakiś czas, aż w końcu, Zack otarł łezkę, spowodowaną tym nagłym atakiem wesołości i wstał z metalowej skrzyni, znów chowając dłonie w kieszeń.
- Dobra, koniec tego dobrego, bo już zmarzłem od tego
siedzenia w bezruchu.- rzucił, po czym odwrócił się na piecie i ruszył w stronę
drzwi. Zatrzymał się jednak w pół kroku.
- Wiesz co, Jack? Nie wiem, czy wiesz, ale nie jesteś już
sam.- rzekł, przyciągając znów uwagę zielonowłosego, który posłał mu lekko
zaskoczone spojrzenie.
- Jak to?- spytał. Białowłosy spojrzał na niego, a w jego
oczach Jack dostrzegł tyle ciepła i pozytywnych uczuć, że aż mu się ciepło na
sercu zrobiło, pomimo ogólnego chłodu.
- Odkąd trafiłeś do naszej organizacji, przestałeś być
samotny. Tylko spójrz. Masz wokół siebie ludzi, którzy potrafią dzielić z tobą
każdy smutek i każdą radość, potrafią wesprzeć, sprzedać porządnego kopa, byś
wziął się w garść, gdy sam nie dajesz rady. Potrafią poświęcić wszystko dla
siebie nawzajem. Potrafią oddać życie, chroniąc siebie nawzajem. Mimo, iż nie
łączą nas wszystkich więzy krwi, żyjemy ze sobą i dla siebie. Jesteśmy rodziną.
To nie jest tylko zabawa. To jest rzeczywistość. - rzekł białowłosy, posyłając
towarzyszowi uśmiech.- A nawet, jeśli teraz z niej zrezygnujesz, i tak zawsze
będzie na Ciebie czekać z otwartymi ramionami. Byś zawsze mógł przyjść i ogrzać
się w zimowy wieczór. Bo taka właśnie jest nasza rodzina. - dodał, przyglądając
się temu zaskoczeniu, malującemu się na twarzy chłopaka. W końcu jednak
odwrócił się przodem do drzwi.
- Też kiedyś taki byłem. Zagubiony, zabłąkany, samotny. Ale
odnalazłem się, dzięki nim. Ty też możesz być jej częścią. Pytanie tylko, czy
tego chcesz.- rzekł jeszcze, po czym pokonał odległość dzieląca go od drzwi i
zaraz zniknął za nimi, pozostawiając chłopaka na dachu sam na sam ze swoimi
myślami.
Piszczałam, gdy zobaczyłam, że jest kolejny rozdział! ^-^
OdpowiedzUsuńTa historia jest taka cudowna *-* I żal mi było Jack'a, jak opowiadał tę swoją historię życia, to takie smutne, że jakiś gnój tak kurewsko go wykorzystał. Jebana pierdoła... Przepraszam, za przekleństwa. Nie miałam dziś najlepszego humoru, ale Ty sprawiłaś, że się uśmiechnęłam! Chcę więcej, więcej, więcej! ♥ ♥ ♥
I zawsze jak czytam, to mi się wydaje, że to takie krótkie. Choć prawdę mówiąc, te rozdział był długi. Wygląda na to, że mogłabym to opowiadanie czytać w nieskończoność ♥
Kiedy kolejny rozdział? Błagam, byle szybko! Mam teraz taki zapierdziel w sql, że ciągle chodzę nabuzowana, a dzisiaj to wgl był szczyt i jak się okazało, tą historią potrafisz mnie uspokoić (: