Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

wtorek, 1 października 2013

Rozdział 16

Niczym nowym nie był fakt, że już po 18.00 zrobiło się zupełnie ciemno. W końcu to jesień. Niedługo po zakończeniu całej akcji ratunkowej rozległy się znajome syreny. Jak widać, policja została powiadomiona o tym, iż bandyci zostali pokonani.
Przyjechało mnóstwo radiowozów, straży pożarnej i karetek. Pod wieczór zrobiło się chłodno, chmury przesłoniły gwieździste niebo, a w powietrzu czuć było zapowiedź deszczu. Wujek Matt okazał się tak kochany i pożyczył chłopcu swoją kurtkę. Co prawda była za duża, jednak dzięki temu mały mógł się cały w nią opatulić. Na dodatek była cieplutka i stanowiła świetną ochronę przed zmoknięciem. W końcu Roxy stwierdziła, że czas na nią, gdyż jutro musi wstać rano do pracy. A jako, że ciemnowłosy szedł akurat w tą samą stronę, poszli sobie razem, żegnając się z pozostałą trójeczką. Jack też chciał już wracać do domu, jednak trzeba było załatwić jeszcze jedną sprawę. Białowłosy nakazał im usiąść na jakimś murku i poczekać, a sam udał się w głąb tego całego zamieszania. Po cóż? Żeby pogadać z jakimś policjantem. W końcu nadal nie zaleźli rodziców Noah. W między czasie zielonowłosy siedział sobie obok chłopca, gawędząc z nim o deszczu, o policji i różnych zwyczajnych tematach, które się nasunęły. Nawet nie zauważył, gdy rudowłosy oparł się o niego i zasnął na siedząco. Musiał być nieźle zmęczony po tym wszystkim. Jeszcze dobre piętnaście minut musiał siedzieć w miejscu i marznąć, zanim łaskawie czerwonooki wrócił.
- Dłużej się nie dało?- spytał z lekka zirytowany.
- Musiałem obgadać coś z policją. Mają dać mi znać, jak znajdą jego rodziców.- odparł Zack, zerkając na malca. Gdy zauważył, że ten śpi, uśmiechnął się lekko, po czym chwycił go ostrożnie i usadowił sobie na barana.- Wracamy do domu.- rzucił, zerkając na zielonowłosego.
- Wreszcie.- odparł tamten. Podniósł się z murka i ruszyli w stronę, z której przyszli. Noc była naprawdę chłodna, a że Jack zapomniał zabrać ze sobą jakiejś bluzy czy kurtki, to nie dziwne, że było mu zimno. Przez pewien czas szli w milczeniu, wsłuchując się w odgłosy dalekich już syren.
- Co zamierzasz zrobić, jeśli ich nie znajdą?- zapytał w końcu żółtooki, zerkając z ciekawością na towarzysza.
- Ale z Ciebie pesymista. - odparł tamten, odwzajemniając spojrzenie. Przez dłuższą chwilę patrzył na chłopaka, aż w końcu odwrócił wzrok i zamyślił się na chwilę. -Właściwie..to sam nie wiem, co zrobię.- rzekł w końcu. No bo w sumie jakie miał opcje? Jeśli rodzice by się nie znaleźli, musiałby odstawić chłopca do domu dziecka. Ale ponieważ paryskie domy dziecka nie były zbyt obiecujące, wolał go tam nie zostawiać. Skoro złożył obietnicę i zobowiązał się wziąć na siebie odpowiedzialność za malucha, to teraz nie odstawi go tak byle gdzie. Ale z drugiej strony nie mógł też zostać u niego w domu. Co prawda, miejsce spokojnie by się znalazło, ale z drugiej strony zważając na ich pracę musieliby zostawiać malca na cały dzień samego. Nie mówiąc już o tym, że nie było zbytnio warunków, żeby mu zapewnić szkołę i tym podobne. Dlatego też ta opcja odpada. Eh..no nic, coś się wymyśli.
W końcu dotarli do tej tak dobrze znanej kamienicy, wczłapali się po schodach na trzecie pięterko i weszli do mieszkania. Zack od razu poszedł do swojej sypialni, by położyć tam swego nowego podopiecznego i otulić go kołdrą. Niech sobie śpi, jemu nie zaszkodzi, jak spędzi nockę na fotelu. Właśnie to było plusem jego mieszkanka. Nie ważne, ile ludzi by się zwaliło, i tak zawsze jest miejsce do spania. Wrócił do salonu i opadł ciężko na kanapę. Ajaaaj, dopiero teraz poczuł to zmęczenie, wynikłe z tego, co się dziś działo. Do jego uszu dobiegły ciche odgłosy krzątaniny w kuchni i brzdęk mikrofalówki, która oznajmiła, że coś się zagrzało. Poczekał chwilę, aż w końcu do salonu przyszedł zielonowłosy, niosąc w ręku dwa parujące kubki. Usiadł sobie obok białowłosego i podał mu jeden.
- Na taką zimnice kakao najlepsze.- rzucił z lekkim uśmiechem. Zack wziął od niego kubek i upił porządnego łyka. Aaah. Nie ma to jak kakao. Zwłaszcza, że to jedna z tych niewielu rzeczy, jakie można u niego w kuchni wynaleźć.
- Ale mi się spać chce..-mruknął czerwonooki, w mgnieniu oka pozbywając się reszty zawartości kubka.
- Nie tylko Tobie..-odparł zielonowłosy, ziewając.- Ale chyba nie zamierzasz iść spać z kulką w brzuchu, co?- spytał, zerkając znacząco na czerwoną plamę już zaschniętej krwi, która malowała się na ubraniu białowłosego w okolicy, gdzie dostał. Zack zerknął w tą samą stronę, po czym przewrócił oczami i podniósł się z kanapy. Matko, czy Ci ludzie nie mają co robić, tylko strzelać do innych? Wyjmowanie łuski z ciała jest cholernie irytującym zajęciem. Nie dość, że boli, to jeszcze trzeba to zrobić. Wyjęcie noża byłoby zapewne mniej czasochłonne i o wiele łatwiejsze. A takie małe dziadostwo to jak wrzód na tyłku. Poczłapał sobie do łazienki, by po chwili wrócić z niej z apteczką w ręce. Usiadł na miejsce i otworzył białą teczuszkę, wyjmując z niej wodę utlenioną, waciki, jakieś inne pierdołki i nie dużych rozmiarów coś na kształt szczypiec. No w końcu palcami wyjmować tego nie będzie.
- Trzymaj.- rzucił, podając owe ustrojstwo zielonowłosemu. Ten natomiast spojrzał raz na towarzysza, raz na przedmiot, a potem znów na towarzysza.
- Po co?- zapytał, unosząc jedną brew do góry.
-No przecież sam sobie tego dziadostwa nie wyjmę.- odparł białowłosy tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Że niby ja mam Ci to wyjąć?- spytał Jack, robiąc wielkie oczy.
- Owszem, Ty.- potwierdził, a na jego twarzy pojawił się z lekka rozbawiony uśmieszek, gdy zobaczył tą zszokowaną minę zielonowłosego.
 - Chyba śnisz!- rzucił tamten, odwracając spojrzenie i dopijając swoje kakao.
- Jack, nie bądź baba.- odparł białowłosy, szczerząc zęby we wrednym uśmieszku.
- Nie jestem baba.- fuknął zielonowłosy, posyłając tamtemu piorunujące spojrzenie.
- Jesteś.
- Nie jestem.
-Jesteś.
- Nie jestem!
- Owszem, jesteś, bo tchórzysz.- rzekł czerwonooki.
- Nie tchórzę!- Jack kolejny raz się oburzył. On wcale nie tchórzył. On po prostu nie miał wprawy w takiej robocie.
- W takim bądź razie bądź tak dobry, mamusiu, i wyjmij mi to żelastwo z brzucha.- odparł białowłosy, nie przestając się szczerzyć. Zielonowłosy po raz enty zgromił go spojrzeniem, po czym, odłożył kubek i wziął od niego to ustrojstwo.
- A mogę to zrobić jak najbardziej boleśnie?- spytał i tym razem to na jego buźce pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Tylko spróbuj, a będziesz dziś spał na balkonie.- rzucił Zack, już do końca gasząc żółtookiego, który to znów się naburmuszył. Widząc, że osiągnął to, co chciał, białowłosy wyszczerzył się jeszcze szerzej, po czym zabrał się za zdejmowanie z siebie górnej części ubrania. Spojrzenie zielonowłosego w końcu łaskawie wróciło do towarzysza i akurat padło na jego nagi, ładnie wyrzeźbiony tors. Jednak kiedy to Jack zorientował się, co właściwie robi, odwrócił natychmiast spojrzenie gdzieś w bok, znów się z lekka naburmuszając, a na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Gdy tylko białowłosy skończył swoje rozbieranki, odchylił się nieco do tyłu i zerknął znów na towarzysza. Ten natomiast przeniósł spojrzenie na niezbyt ładnie wyglądającą dziurę w jego brzuchu. Skrzywił się lekko, po czym westchną ze zrezygnowaniem.
- Dobra…ale sam tego chciałeś.- mruknął, po czym przybrał minę fachowego lekarza, skupionego na swojej pracy, i zaczął dłubać szczypcami w ranie. Mimo, iż starał się to robić w miarę delikatnie, nie wychodziło mu to najlepiej. Zack zacisnął ręce w pięści, odchylił nieco głowy do tyłu i zacisnął zęby. Zdecydowanie, przy wyjmowaniu zawsze bolało najgorzej. Mimo, iż pocisk nie mógł zrobić mu większej krzywdy to jednak dostarczał i tak sporo cierpienia, jak na takie małe gówno. A to na dodatek postanowiło wleźć głębiej, niż można się było spodziewać. W końcu jednak Jack’owi udało się wyjąć kulę, którą wrzucił do niedużego, plastikowego pudełeczka, gdzie znajdywała się już cała kolekcja.
- No i po krzyku.- rzekł, widocznie zadowolony, że mu się udało. Białowłosy odetchnął z ulgą, po czym usiadł po turecku na kanapie.
- Nie nadajesz się na lekarza. Zdecydowanie lepiej idzie Ci zabijanie.- rzucił, przeciągając się leniwie.
- Eeej! Starałem się!- odparł z lekkim naburmuszeniem zielonowłosy.
- Taa? No to Ci nie wyszło.- skomentował czerwonooki, wytykając towarzyszowi język.
- Pff!- mruknął żółtooki, krzyżując ręce na piersi. Zaraz jednak przestał udawać fochy i przetarł zakrwawione szczypce ściereczką. Interesowała go pewna sprawa. Zerknął kątem oka na towarzysza.- A tak w ogóle..czemu jesteś taki? W sensie, czemu kule nic Ci nie robią?- zapytał, odkładając narzędzie do apteczki i zawieszając ciekawskie spojrzenie na towarzyszu. Słysząc jego pytanie, białowłosy zerknął na niego, z lekka zaskoczony, jednak zaraz zamyślił się na krótką chwilę.
- Hm..szczerze? Sam nie wiem. Ale nie mam tak od zawsze. W przeszłości byłem bardziej podatny na takie rzeczy.- zaczął, zastanawiając się nad owym faktem.- Przez pierwsze dziesięć lat w moim życiu nie działo się nic, co mogłoby się do tego przyczynić, a potem…- urwał, a z jego głosu zniknęło to beztroskie wspominanie przeszłości. Na jego twarzy pojawił jakby lekko zagubiony wyraz. Przez dłuższa chwilę milczał, jakby próbując odnaleźć w głowie odpowiednią myśl, a później w jego oczach zagościła nuta…rozpaczy? Tak, to chyba dobre określenie.
- Co jest, Zack?- zapytał zielonowłosy, lustrując uważnie wszystkie emocje i uczucia jakie przemknęły przez twarz chłopaka.
- Nic..-mruknął tamten w odpowiedzi, po czym wstał z kanapy i zaczął się przechadzać po salonie.-..tylko to takie irytujące. Pamiętam niemalże każdy dzień ze swojego życia. Każdą minutę, każdy szczegół, wszystkich ludzi, którzy się przez nie przewinęli. A tego roku..jak na złość nie pamiętam. Nic, pustka. Tyle razy próbowałem sobie przypomnieć. Szukałem w głowie śladów wspomnień, czegoś, co by mi pomogło. I nic to nie dało.. Przez to mam wrażenie, jakbym na ten jeden rok przestał żyć.- wyrzucił z siebie z lekką goryczą w głosie, aż w końcu przystanął i oprał się dłońmi o parapet. -Przez to czasami czuję się strasznie bezsilny..-dodał, wpatrując się w mrok za oknem. Znów zamyślił się na dłuższą chwilę. A jeśli akurat w tym okresie czasu działo się coś ważnego? Jak to jest, że nie mógł sobie nic przypomnieć? Westchnął cicho. Co za los. W pewnym momencie poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zerknął przez ramię i zauważył Jack’a, stojącego za nim.
- Nie przejmuj się tym tak…z czasem samo wróci.-rzekł, posyłając białowłosemu lekki uśmiech. Zack przez dłuższą chwilę patrzył na niego, po czym sam też się uśmiechnął.
- Może i masz racje..-odparł, wracając spojrzeniem na szybę.
- Tatusiu Zack..mamusiu Jack..- w pewnym momencie rozległ się cichy głosik. Obaj jednocześnie spojrzeli w stronę drzwi do salonu. Noah stał sobie, przecierając piąstką zaspane oczy, które z lekka się zaszkliły.
- Czemu nie śpisz, maluchu?- odezwał się zielonowłosy, podchodząc do chłopaczka. Przycupnął sobie obok niego i pogładził go dłonią po głowie.
- Miałem zły sen..-rzekł rudowłosy, patrząc swymi dużymi oczkami na chłopaka. Na jego policzkach widniały ślady niedawnego płaczu. -Mogę posiedzieć z wami?- dodał, posyłając to jednemu, to drugiemu proszące spojrzenie. Nie chciał siedzieć sam, w ciemnym pokoju z koszmarkami w głowie. Białowłosy odwrócił się przodem do pozostałej dwójki i posłał im ciepły uśmiech.
- Możesz.- rzekł, po czym wrócił na kanapę, usadawiając się na niej wygodnie i łapiąc za pilota. Po jego odpowiedzi na malcowej twarzy wykwitł radosny uśmiech. Chwycił Jack’a za rączkę i obaj poszli na kanapę, by zaraz usadowić się obok Zack’a, każdy w innej pozycji. Zielonowłosy postanowił sobie dogodzić i oparł się plecami o boczne oparcie kanapy, prostując nogi i uwalając je na nogach białowłosego.
- Nie za wygodnie, księżniczko?- rzucił czerwonooki, zerkając na towarzysza.
- Hm..nie. Przydał by się jeszcze masaż stóp.- odparł tamten, szczerząc ząbki w uśmiechu.
- Chciałbyś.- zaśmiał się białowłosy, wytykając mu język. Noah natomiast postanowił usadowić się pomiędzy nimi, na nogach Jack’a, siadając sobie po turecku. Atmosfera zrobiła się nagle bardzo ciepła i przyjemna, niemalże jak w prawdziwej rodzinie. Z telewizora leciały bajki, jedne nieco starsze, drugie nowsze, ale każda równie ciekawa. Co i raz panowie wdawali się w dyskusję na temat poszczególnych bohaterów tudzież swych ulubionych bajek z dzieciństwa. Nie obyło się bez śmiechów, zaczepianek i łaskotek. No, w końcu Zack nie mógł przepuścić takiej okazji, skoro zielonowłosy sam podarował mu swoje stopy na tacy. Potem obaj zaczęli łaskotać rudzielca, który najwidoczniej bawił się z nimi wyśmienicie. Przesiedzieli tak do pierwszej, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak szybko płynie czas. W końcu cała trójka zasnęła, zapominając całkowicie o telewizorze, który nadal cichutko grał. Zack siedział, Jack usadowił się obok, opierając głowę na jego ramieniu, a w szczelince pomiędzy nimi zachomikował się Noah, który mógł tulić się do nich obu bez przeszkód. Nie było im niewygodnie, spać w takiej pozycji. Nie potrzebowali ani koca, ani kołder, mimo chłodnej nocy, bo ich wzajemna bliskość ogrzewała każdego.
***
Na dachu jednego z najwyższych wieżowców paryskich stał sobie pewien mężczyzna. Jego kruczoczarne włosy rozwiewał niespokojny wiatr, plącząc się w materiał długiego, czarnego płaszcza. Jarzące się zielenią oczy z zaciekawieniem i lekkim zamyśleniem spoglądały na rozciągającą się panoramę Paryża, rozjarzonego przez tysiące latarni, neonów i światełek. Nocą to miasto było najbardziej niezwykłe. I najbardziej niebezpieczne.
Przy jego prawej nodze siedział sporych rozmiarów czarny kocur, o czerwonych oczach i białej plamce na brodzie. Jego lewe ślepię przecinała blizna. W pewnym momencie drzwi od windy rozsunęły się, a na dach wyszła niewysoka kobieta, blondynka z włosami upiętymi w schludny kok, eleganckiej marynarce i czarnej spódnicy za kolano. Na nosie miała prostokątne okulary, na twarzy malowała się powaga i precyzja.
- Panie Demone, otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że nasz oddział terrorystyczny został pokonany.- rzekła konkretnym tonem.
- Ależ wiem, Adel.- zaśmiał się cicho mężczyzna, po czym jego wzrok padł na soczyście czerwone jabłko, które trzymał w lewej ręce.
- Więc zapewne wie pan również, kto ich pokonał.- stwierdziła kobieta, poprawiając okulary na nosie.
- Tak, to też wiem.- zgodził się ciemnowłosy.- Od początku wiedziałem, że ta banda idiotów nie jest w stanie pokonać tamtej dwójki.- dodał, nieco luźnym tonem, przesuwając opuszkiem długiego, smukłego palca po gładkiej skórce owocu.
- Skoro pan to wiedział, po co pan ich tam wysłał? Czemu nie posłał pan kogoś lepszego?- spytała blondynka, marząc lekko brwi. Po jej pytaniach, wzrok mężczyzny padł na jej twarz, a po krótkiej chwili z jego gardła wydobył się cichy śmiech, przez który po jej skórze przeszły ciarki.
- Czy to nie jasne?- zapytał, unosząc jedną brew ku górze.- Aby pozbyć się słabeuszy, a jednocześnie dostarczyć tamtym rozrywki.- odparł. Po jego słowach kocur zamiauczał, jakby zgadzał się ze swym właścicielem.
- Ale..-chciała kontynuować pytania, jednak w mgnieniu oka mężczyzna pojawił się za nią.
- Adel, czyżbyś naprawdę nie rozumiała idei mego rozumowania?- zamruczał jej do ucha, jednak dziewczyna nie była tak głupia, by nie wiedzieć, że za tym mruczeniem nie stało nic dobrego. Wyciągnął rękę z jabłkiem przed nią, tak, aby mogła na nie spojrzeć.- Widzisz, nie chodzi mi o to, aby zlikwidować za jednym zamachem wszystkich, których muszę. Nie, moja droga. Po co okazywać im tyle litości i fundować szybką śmierć, gdy można zabijać ich powoli..-mówiąc te słowa, jeden z jego paznokci przebił skórkę jabłka. -…boleśnie..-kontynuował, wbijając paznokieć głębiej.-..można bawić się ich cierpieniem..-tym razem paznokieć przesunął się w dół, zostawiając długą szramę na, teraz oszpeconym, owocu.- …można sycić się ich udręką, spijać krew niczym najsłodszy nektar..- dodał, przysuwając jabłko do twarzy i zlizując lubieżnie stróżkę soku, który trysnął z owej „rany”.
Słuchając i widząc to wszystko, kobieta poczuła ukłucie przerażenia. Mimo tylu lat pracy dla Demone’a, nadal przerażał ją fakt, jak bardzo okrutny, bezwzględny i bezlitosny potrafił być.
Mężczyzna najwidoczniej wyczuł to, gdyż na jego twarzy pojawił się ten szatański uśmieszek. Odsunął się od blondynki i wrócił na wcześniejsze miejsce, po czym przykucnął obok kota i podrapał go po łebku.
- Bądź cierpliwa, moja droga. Trzymaj się planu. A gdy przyjdzie pora..- rzekł, a po chwili owoc w jego dłoni został zmiażdżony, tracąc kompletnie swe wcześniejsze piękno i kształty. Sok ciekł powoli po dłoni i nadgarstku. -..zrozumiesz.- dodał, na nowo zawieszając spojrzenie na panoramie. Kobieta przełknęła głośno ślinkę, po czym skłoniła się lekko i ruszyła z powrotem do windy, by zaraz opuścić dach. On natomiast stał nadal, pozwalając by chłodny wiatr smagał jego twarz, na której pojawił się znów ten złowieszczy uśmiech. Przesunął powoli językiem po zębach.
- Kafelek został przewrócony. Błędne domino ruszyło.- odezwał się sam do siebie.- Jesteś mój, Jack.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz