Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

niedziela, 29 września 2013

11. Prośba

Minął kolejny dzień, a rudowłosy wciąż wyglądał i czuł się  fatalnie. Gorączka jedynie na krótkie chwilę spadała, by zaraz powrócić, na nowo męcząc chłopaka, w którym było już coraz mniej sił. Ale dalej walczył, nie pozwalając sobie się poddać.
Większość czasu przesypiał, nie mógł jeść, bo żołądek zaraz wyrzucał wszystko z powrotem. Przez ten cały czas John nieustannie był przy nim, bardzo ciężko to znosząc. Prawie nie sypiał, mało jadł, wyglądał niczym żywy trup, pod oczami wory, w oczach jakby zagasło życie. Tak minął dzień, a potem też drugi…trzeciego dnia wszyscy wypatrywali powrotu zakonnika, jednak wciąż nie było go widać. A co gorsza, rudowłosy zaczął mieć kłopoty z oddechem, pobladł, wciąż rozpalony przez gorączkę, nie mając nawet siły otworzyć oczu. Nikt nie chciał tego przyznać, ale widać było, że Robin dobiega do kresu…jego czas zaczął dobiegać końca… Mimo tego, wszyscy wciąż mieli nadzieję, że to wszystko zaraz minie, że przyjaciel wstanie i z ożywieniem zacznie się wygłupiać, tak jak miał to w nawyku. I wszystko znów będzie jak dawniej. Tego popołudnia, gdy słońce wolno zaczęło się już chylić ku zachodowi, a niebo nabrało kolorów, John po raz pierwszy od trzech dni odszedł od przyjaciela, przystając dalej, przy jednym z drzew i opierając się o nie ciężko. Od kilku godzi zaczęło do niego docierać, ze rudowłosy już z tego nie wyjdzie…nadzieja zaczęła gasnąć. A wraz nią zaczął gasnąć ten sam Mały John, którego wszyscy znali i kochali. Powoli przestawał mieć powód do życia, nie mówiąc o chęciach, które zniknęły tego ranka. Jednak od pewnego czasu jego głowę zagościła również pewna myśl. Mianowicie, niewyrównane rachunki. W pewnej chwili sam nawet nie zauważył, gdy pojawiła się przy nim Marion, która z troską i podobnym zmęczeniem a twarzy pogładziła go dłonią po policzku.
- Powinieneś odpocząć, John. Połóż się, zdrzemnij, zjedz coś.- rzekła łagodnym głosem, widocznie zmartwiona.
- Nie…nie mam ochoty. Zresztą, jaki to ma teraz sens…- odparł blondyn, uciekając spojrzeniem.
- Ma sens. Musisz mieć siły. Pomyśl, co powie Robin, gdy tylko braciszek przyniesie lekarstwo.-dodała, a po twarzy blondyna przemknął grymas. Chciał powiedzieć, że nic nie powie, bo to już koniec, ale nie potrafił jej tak zranić. Po chwili jednak zamyślił się na dłuższą chwilę, aby zaraz znów spojrzeć jej w oczy. W jego własnych zaś zagościła jakaś nowa zaciętość, której Marion nie rozumiała.
- Marion…opiekuj się Robinem i resztą. Mogę na Ciebie liczyć, prawda? Wiem, że mogę.- rzekł nagle, kładąc jej dłoń na ramieniu, czym kompletnie ją zaskoczył.
-Ale..John…co zamierzasz?- zapytała, patrząc na niego wielkimi oczami. On zaś patrzył na nią jeszcze chwilę bez słowa, po czym odsunął się nieco.
- Muszę załatwić pewna sprawę. I nie mam pewności, że wrócę. Dlatego opiekuj się nimi.- rzekł, odchodząc nieco, nie dając dziewczynie szansy na jakikolwiek protest, który zapewne byłby nieskuteczny. W końcu blondyn był tak samo uparty, jak rudowłosy. Powędrował najpierw do Will’a, David’a i Al’a, aby się z nimi pożegnać, co panowie przyjęli z buntem, który udało mu się zagasić. Cóż, kiedy blondyn chciał, to miał w  sobie tą nutę, która sprawiała, że nikt nie śmiał się przeciwstawić. Choć widać było, że wiele to kosztowało jego towarzyszy. Na koniec poszedł do rudowłosego, przy którym przyklęknął sobie, gładząc delikatnie dłonią jego policzek, wpatrując się z czułością i smutkiem w jego niespokojnie śpiącą twarzyczkę.
- Żegnaj, mój bracie…być może dane nam będzie spotkać się na drugim brzegu rzeki…-szepnął, by na koniec nachylić się i złożyć pocałunek na rozpalonym czole, który trwał dłuższą chwilę, aż w końcu blondyn z żalem, ale również z pewnością w sercu odsunął się niespiesznie, spoglądając ostatni raz na Robina, po czym wstał na nogi i ruszył przed siebie, kierując się do wyjścia z polany.
- John…-szepnął ledwo słyszalnie rudowłosy przez sen. Jednak blondyn nie usłyszał, bo już go nie było. Zniknął pośród zielonego gąszczu, pozostawiając puste miejsce na polanie oraz w sercach swoich towarzyszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz