- Czego od nas chcecie?!- przy ogólnym zamieszaniu dało się
słyszeć szloch kobiety, która razem z innymi pojmanymi leżała na ziemi, a co
chwila jakiś inny zbir celował w nią z broni.
- Powiedziałem, ma być cisza!- powtórzył stanowczo jeden z
zamaskowanych napastników. Wśród wszystkich cywilów, którzy zostali
zakładnikami, dało się słyszeć rozchodzące się ciche łkanie, rzadko kiedy ktoś
odważył się do kogoś odezwać. Wszyscy byli zastraszeni.
Od dobrych pięciu minut
przywódca całej tej bandy negocjował przez telefon z policją. Zamachowcy
grozili, że jeśli władze zbliżą się do terenu festynu, będą zabijać po kolei
swoich więźniów, a ponieważ było ich sporo, policja nie chciała ryzykować życia
niewinnych ludzi. Dlatego też trzymali się z daleka, a jedyny kontakt z nimi
odbywał się przez ten jeden telefon, przez który właśnie rozmawiał jeden z
czarnych gości. Żądał od władz dziesięciu milionów euro i helikoptera, dzięki któremu
mógłby skutecznie uciec zanim funkcjonariusze dotarliby na miejsce. A jako, że
owe negocjacje były toczone dość głośno, każdy, kto znajdował się na
najbliższym terytorium mógł usłyszeć, o co chodzi. Roxy siedziała razem Matt’em za jednym z ostałych budyneczków,
przyglądając się z niedalekiej odległości temu fiasku. Wszyscy zakładnicy
zostali zgromadzeni na terenie wybuchu, dlatego też łatwiej było oceniać, ilu
ich mniej więcej jest i jak poruszają się zamachowcy. Dręczyło ją tylko jedno
pytanie: Gdzie, do cholery, podziali się tamci dwaj?! Powinni już tu być! Czasu
było coraz mniej, a ich nadal ani śladu.
- A może poszli na kawę? albo do kina?- rozmyślał sobie pod
nosem Matt, jak widać bardziej zainteresowany tym, co pozostała dwójka mogła
robić w danej chwili, niż tym, iż mieli zadanie do wykonania, i to nie byle
jakie. W końcu tu chodziło o życie niewinnych osób.- A może…- nie dane mu było
jednak dokończyć myśli, bo oberwał porządny cios w łepetynę. Od razu złapał się
za bolące miejsce.- Au!- rzucił, starając się być w miarę cicho, i posłał
dziewczynie oskarżycielskie spojrzenie.- Za co to byłoo?- spytał, jakby
zupełnie nie wiedział, czemu mu się dostało.
- Siedź cicho, albo następnym razem skończysz z kulką między
nogami.- zagroziła rudowłosa, a ponieważ argumenty miała iście przerażające,
ciemnowłosy zamilkł i siedział już cicho z naburmuszoną miną. No tak, jak
zwykle to jemu się obrywa.
- Nie!- nagle usłyszeli krzyk kobiety i od razu pomknęli
wzrokiem w tamtym kierunku. Jeden z zamaskowanych wyrwał jej z rąk czteroletnią
dziewczynkę, ciągnąc ją za włosy. Dziecko płakało, patrząc z rosnącym
przerażeniem na napastnika, który przycisnął jej koniec lufy do policzka.
- Mówiłem, cisza do cholery!- zagrzmiał zamaskowany
mężczyzna, szarpiąc mocniej dziewczynkę.
Nagle wokół rozległ się świst przecinanego powietrza, a
pocisk od pistoletu trafił centralnie w dłoń zamachowca, w której trzymał
pistolet. Facet wypuścił broń z ręki i puścił dziecko, łapiąc się za krwawiącą
rękę.
- Co, do jasnej..?!- zaklął pod nosem.
- No, no, no. Mamusia Ci nie mówiła, że dziewcząt nie wolno
bić nawet kwiatkiem?- rozległ się kolejny głos, który od razu zwrócił uwagę
tego i paru innych napastników, którzy skierowali swe spojrzenia w miejsce, z
którego dochodził. Ich oczom ukazał się chłopak o zielonych włosach, trzymający
w ręku pistolet, z którego lufy wydobywały się jeszcze resztki dymu,
pozostawione przez wypalony pocisk. Żółtooki przysunął swoją zabaweczkę do ust
i dmuchnął lekko, rozwiewając całkowicie tą szarą chmurkę.
- Ty cholerny szczylu..-warknął zraniony mężczyzna.
- Wiesz co, Jack? Ja osobiście uważam, że im się przyda
lekcja dobrych manier.- kolejny głos, a chwilę później obok zielonowłosego
pojawił się drugi chłopak, tym razem z białymi włosami.
- Też tak myślę.- zgodził się jego towarzysz, wyciągając zza
paska drugi bliźniaczy pistolet. Widząc, że ta dwójka stanowi dla akcji spore
zagrożenie, zamaskowany człek, który został przed chwilą postrzelony wskazał
zdrową ręką na nowo przybyłych i krzyknął na swych towarzyszy:
- Brać ich!
Tyle w zupełności wystarczyło. Gromada czarnych gości z
karabinami w rękach rzuciła się z okrzykami w stronę tamtej dwójki, dzięki
czemu z placu zniknęli wszyscy pilnujący. Widząc to, białowłosy uśmiechnął się
chytrze i zamiast zacząć uciekać w przeciwną stronę, rzucił się prosto na
przeciwników, rzucając jeszcze porozumiewawcze spojrzenie w stronę towarzysza.
- Nie śpij, bo Cię zabiją!- zawołał, szczerząc ząbki, po
czym wylądował po środku tego czarnego kłębka i wymierzył porządny cios
pierwszemu, który mu się napatoczył.
- Chyba w snach!- odparł żółtooki, uskakując w bok przed
pociskami i wysyłając swoje własne w stronę przeciwników. Celował tak, by
nikogo z nich nie zabić, a jednocześnie nie pozwolić im się bronić. I dzięki
swojemu wprawnemu oku strzelca położył za jednym zamachem pięciu, który teraz
wili się na ziemi z powodu postrzelonej nogi, ręki czy czegoś tam innego.
Widząc to, czerwonooki stwierdził, że zostaje w tyle, a tak być nie mogło.
Dlatego też wyskoczył w górę omijając kolejne fale pocisków i ciosów, by zaraz
zaserwować kolejnemu czarnuchowi solidnego kopniaka w czubek głowy, po którym
już się raczej z ziemi nie podniesie. Wyciągnął zza paska swoje skarby i nie
pozostając zbyt długo w jednym miejscu, by przypadkiem nie oberwać, zaczął
strzelać w przeciwników, co i raz trafiając kolejnych. Dzięki ogólnemu
zamieszaniu, które stworzyli, Roxy i Matt wyszli niezauważeni ze swej kryjówki
i od razu pobiegli do zakładników, którzy, wystraszeni jeszcze bardziej odgłosami
walki, nadal nie wstawali z ziemi. Zaczęli po kolei do każdego z nich
podchodzić, pomagać wstać i mówić, co mają robić. Ci, którzy podnosili się na
nogi, musieli jak najszybciej dobiec do budynku, za którym wcześniej chowali
się ich wybawiciele, a następnie szybko znaleźć się jak najdalej od placu.
Kolejne osoby podnosiły się i ruszały z miejsca, postępując dokładnie tak, jak
nakazywała rudowłosa bądź jej towarzysz. W tym samym czasie na ziemię padało
coraz więcej zamaskowanych zbirów. Co chwila któryś obrywał w głowę, w brzuch,
plecy, ręce, nogi, w co popadnie. Próby atakowania dwóch przybyszów spełzły na
niczym, gdyż każdy atak kończył się fiaskiem, dzięki dobrym unikom i
kontratakowi. Zack podciął jednego z mężczyzn, powalając go na łopatki, a chwilę
później zafundował kolejnemu kulkę w okolicach biodra, a trafiony wylądował
centralnie na tym pierwszym, dodatkowy przygważdżając go do podłogi.
- Ha, to już będzie 18. A jak tam u Ciebie?- rzucił, pewny
siebie, zerkając na towarzysza. Jack, nim odpowiedział, przykucnął przed
następnym atakiem, a potem złapał przeciwnika za ramiona, przywalił mu z główki
w nos, łamiąc go przy okazji, a na koniec rzucił nim tak, że wylądował na
dwóch, których wcześniej załatwił białowłosy.
- Nie najgorzej, to mój 27.- odparł żółtooki, posyłając
czerwonookiemu szeroki uśmiech.
- Jaja sobie robisz?!- żachnął się tamten.- Osz tyyy..-
mruknął sobie pod nosem. O niee, nie da się tak łatwo pokonać. Dlatego też
rzucił się na kolejnych, a widzący to zielonowłosy również nie chciał być
gorszy. Obu znów pochłonął wir walki. Tym razem zamaskowane zbiry przybrały
nieco inną taktykę. Mianowicie, rzucali się po kilka osób na jednego, na
dodatek ze wszystkich stron. Jednak to również szło im marnie, bo płatni
zabójcy bez problemu radzili sobie z każdym ich posunięciem. Kolejny strzał i
kolejny przeciwnik padł na ziemie, a Zack z triumfem schował swoje maleństwa z
powrotem za pasek. Na razie nie były mu potrzebne. Odwrócił się przodem do
Jack’a i zrobił parę kroków w jego stronę.
- 34. Co Ty na to?- rzucił z uśmiechem. Zielonowłosy w tym
czasie powalił jeszcze jednego, a potem przeniósł spojrzenie na białowłosego.
Odwzajemnił jego uśmiech, lecz po chwili coś za jego plecami przykuło jego uwagę. Mianowicie, jeden z terrorystów
wyciągnął z kieszeni nieduży pistolet i celował w odwróconego tyłem
czerwonookiego.
- Zack!- zawołał, po czym bez zwlekania wycelował jednym ze
swoich maleństw w towarzysza. Ten widząc to zrobił wielkie oczy, by następnie
szybkim ruchem schylić się, akurat w momencie, gdy zielonowłosy naciskał na
spust. Pocisk wystrzelił i pomknął niczym błyskawica prosto w zamachowca, który
padł na ziemię. Zack odwrócił się za siebie, lustrując całą sytuację, a potem
wrócił spojrzeniem na Jack’a i posłał mu kolejny uśmiech, podnosząc się znów na
nogi.
- Dzięki.- rzekł.
- Nie ma za co.- odparł tamten, odwzajemniając uśmiech.
Przesunął znów spojrzeniem po całości pola bitwy. Na ziemi walało się wielu
półmartwych złych człeków, a zdecydowana większość zakładników zdążyła uciec.
Jego spojrzenie zatrzymało się na jednym z nielicznych gości w kominiarkach,
którzy przeżyli. Tak jak jego poprzednik, celował z pistoletu, jednak tym razem nie w białowłosego. Broń wycelowana
była w rudowłosą dziewczynę, która właśnie pomagała jednej z rannych staruszek
iść w stronę ostałych budynków. Była odwrócona tyłem, więc ni jak nie mogła
tego zobaczyć. Tym razem Zack podążył za spojrzeniem towarzysza, a widząc to,
co i on zobaczył, poczuł ukłucie strachu.
- Roxy, uważaj!- krzyknął Jack, posyłając pocisk w przeciwnika.
Jednak pomimo, iż ów pocisk trafił, było już za późno, ponieważ czarny zdołał
wystrzelić z pistoletu, a śmiercionośny metal leciał z oszałamiająca prędkością
w stronę dziewczyny, która właśnie odwracała głowę, by zobaczyć, co jest nie
tak. Lecz była zbyt wolna by przed tym uciec, i nim ktokolwiek się obejrzał,
łuska przebiła skórę i zatopiła się w ciele. Jednak Roxanne nie poczuła bólu
ani chłodu nadchodzącej śmierci. Otworzyła powoli oczy, które zdążyła zamknąć w
typowym, ludzkim odruchu i zobaczyła przed sobą swojego białowłosego braciszka.
Stał, odwrócony do niej plecami, dlatego też nie mogła dostrzec grymasu bólu,
jaki przemknął mu po twarzy. W okolicach brzucha jego ubranie zostało
przedziurawione i poplamione jego własną krwią. No ale co miał robić? Stać tak
i patrzeć, jak jego siostra ginie? O nie. Dlatego też zasłonił ją własnym
ciałem.
- Dzięki, braciszku.- rzekła dziewczyna, a na jej twarzy
pojawił się wdzięczny uśmiech. Białowłosy zerknął za siebie, odwzajemniając
zarówno spojrzenie jak i uśmiech.
- Nie ma za co.- odparł. Przyglądający się temu wszystkiemu
z boku, zielonowłosy odetchnął cicho z ulgą. Ale mimo tego, iż Zack’owi nie
groziło nic poważnego od takich ran, nie lubił patrzeć, jak towarzysz zostaje
ranny. Zwłaszcza tak poważnie, bo przy takich obrażeniach każdy normalny
człowiek zapewne już by nie żył, albo przynajmniej ledwo dychał. Na szczęście,
czerwonooki nie zaliczał się do tych normalnych. Tak, kamień z serca. Lecz
mimo, iż ci, którzy byli na polu walki, zostali już pokonani, walka jeszcze się
nie skończyła. Co prawda, przywódca uciekł, gdy tylko jego poddani zaczęli
przegrywać, i szczerze, nikt z tu obecnych nie miał zamiaru go gonić. Ale coś
jeszcze było nie tak. Jack miał co do tego złe przeczucia, dlatego też znów rozejrzał
się po terenie, aby następnie zostawić Zack’a, Roxy i Matt’a, którzy pomagali
ostatnim ludziom wydostać się z pola walki, i udać się tam, dokąd zaprowadzi go
owe przeczucie.
Czekałam i czekałam na kolejną część i w końcu się doczekałam. Jak na moje oko, to trochę krótka, ale co tam ;pp Ważne, że jest! ;33
OdpowiedzUsuńTakże tego... Oczywiście, jestem zachwycona. Cudnie, cudniej i jeszcze cudniej! xD Czekam, znów, co będzie dalej ;))