Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział 14

- Czego od nas chcecie?!- przy ogólnym zamieszaniu dało się słyszeć szloch kobiety, która razem z innymi pojmanymi leżała na ziemi, a co chwila jakiś inny zbir celował w nią z broni.
- Powiedziałem, ma być cisza!- powtórzył stanowczo jeden z zamaskowanych napastników. Wśród wszystkich cywilów, którzy zostali zakładnikami, dało się słyszeć rozchodzące się ciche łkanie, rzadko kiedy ktoś odważył się do kogoś odezwać. Wszyscy byli zastraszeni.
Od dobrych pięciu minut przywódca całej tej bandy negocjował przez telefon z policją. Zamachowcy grozili, że jeśli władze zbliżą się do terenu festynu, będą zabijać po kolei swoich więźniów, a ponieważ było ich sporo, policja nie chciała ryzykować życia niewinnych ludzi. Dlatego też trzymali się z daleka, a jedyny kontakt z nimi odbywał się przez ten jeden telefon, przez który właśnie rozmawiał jeden z czarnych gości. Żądał od władz dziesięciu milionów euro i helikoptera, dzięki któremu mógłby skutecznie uciec zanim funkcjonariusze dotarliby na miejsce. A jako, że owe negocjacje były toczone dość głośno, każdy, kto znajdował się na najbliższym terytorium mógł usłyszeć, o co chodzi. Roxy siedziała razem  Matt’em za jednym z ostałych budyneczków, przyglądając się z niedalekiej odległości temu fiasku. Wszyscy zakładnicy zostali zgromadzeni na terenie wybuchu, dlatego też łatwiej było oceniać, ilu ich mniej więcej jest i jak poruszają się zamachowcy. Dręczyło ją tylko jedno pytanie: Gdzie, do cholery, podziali się tamci dwaj?! Powinni już tu być! Czasu było coraz mniej, a ich nadal ani śladu.
- A może poszli na kawę? albo do kina?- rozmyślał sobie pod nosem Matt, jak widać bardziej zainteresowany tym, co pozostała dwójka mogła robić w danej chwili, niż tym, iż mieli zadanie do wykonania, i to nie byle jakie. W końcu tu chodziło o życie niewinnych osób.- A może…- nie dane mu było jednak dokończyć myśli, bo oberwał porządny cios w łepetynę. Od razu złapał się za bolące miejsce.- Au!- rzucił, starając się być w miarę cicho, i posłał dziewczynie oskarżycielskie spojrzenie.- Za co to byłoo?- spytał, jakby zupełnie nie wiedział, czemu mu się dostało.
- Siedź cicho, albo następnym razem skończysz z kulką między nogami.- zagroziła rudowłosa, a ponieważ argumenty miała iście przerażające, ciemnowłosy zamilkł i siedział już cicho z naburmuszoną miną. No tak, jak zwykle to jemu się obrywa.
- Nie!- nagle usłyszeli krzyk kobiety i od razu pomknęli wzrokiem w tamtym kierunku. Jeden z zamaskowanych wyrwał jej z rąk czteroletnią dziewczynkę, ciągnąc ją za włosy. Dziecko płakało, patrząc z rosnącym przerażeniem na napastnika, który przycisnął jej koniec lufy do policzka.
- Mówiłem, cisza do cholery!- zagrzmiał zamaskowany mężczyzna, szarpiąc mocniej dziewczynkę.
Nagle wokół rozległ się świst przecinanego powietrza, a pocisk od pistoletu trafił centralnie w dłoń zamachowca, w której trzymał pistolet. Facet wypuścił broń z ręki i puścił dziecko, łapiąc się za krwawiącą rękę.
- Co, do jasnej..?!- zaklął pod nosem.
- No, no, no. Mamusia Ci nie mówiła, że dziewcząt nie wolno bić nawet kwiatkiem?- rozległ się kolejny głos, który od razu zwrócił uwagę tego i paru innych napastników, którzy skierowali swe spojrzenia w miejsce, z którego dochodził. Ich oczom ukazał się chłopak o zielonych włosach, trzymający w ręku pistolet, z którego lufy wydobywały się jeszcze resztki dymu, pozostawione przez wypalony pocisk. Żółtooki przysunął swoją zabaweczkę do ust i dmuchnął lekko, rozwiewając całkowicie tą szarą chmurkę.
- Ty cholerny szczylu..-warknął zraniony mężczyzna.
- Wiesz co, Jack? Ja osobiście uważam, że im się przyda lekcja dobrych manier.- kolejny głos, a chwilę później obok zielonowłosego pojawił się drugi chłopak, tym razem z białymi włosami.
- Też tak myślę.- zgodził się jego towarzysz, wyciągając zza paska drugi bliźniaczy pistolet. Widząc, że ta dwójka stanowi dla akcji spore zagrożenie, zamaskowany człek, który został przed chwilą postrzelony wskazał zdrową ręką na nowo przybyłych i krzyknął na swych towarzyszy:
- Brać ich!
Tyle w zupełności wystarczyło. Gromada czarnych gości z karabinami w rękach rzuciła się z okrzykami w stronę tamtej dwójki, dzięki czemu z placu zniknęli wszyscy pilnujący. Widząc to, białowłosy uśmiechnął się chytrze i zamiast zacząć uciekać w przeciwną stronę, rzucił się prosto na przeciwników, rzucając jeszcze porozumiewawcze spojrzenie w stronę towarzysza.
- Nie śpij, bo Cię zabiją!- zawołał, szczerząc ząbki, po czym wylądował po środku tego czarnego kłębka i wymierzył porządny cios pierwszemu, który mu się napatoczył.
- Chyba w snach!- odparł żółtooki, uskakując w bok przed pociskami i wysyłając swoje własne w stronę przeciwników. Celował tak, by nikogo z nich nie zabić, a jednocześnie nie pozwolić im się bronić. I dzięki swojemu wprawnemu oku strzelca położył za jednym zamachem pięciu, który teraz wili się na ziemi z powodu postrzelonej nogi, ręki czy czegoś tam innego. Widząc to, czerwonooki stwierdził, że zostaje w tyle, a tak być nie mogło. Dlatego też wyskoczył w górę omijając kolejne fale pocisków i ciosów, by zaraz zaserwować kolejnemu czarnuchowi solidnego kopniaka w czubek głowy, po którym już się raczej z ziemi nie podniesie. Wyciągnął zza paska swoje skarby i nie pozostając zbyt długo w jednym miejscu, by przypadkiem nie oberwać, zaczął strzelać w przeciwników, co i raz trafiając kolejnych. Dzięki ogólnemu zamieszaniu, które stworzyli, Roxy i Matt wyszli niezauważeni ze swej kryjówki i od razu pobiegli do zakładników, którzy, wystraszeni jeszcze bardziej odgłosami walki, nadal nie wstawali z ziemi. Zaczęli po kolei do każdego z nich podchodzić, pomagać wstać i mówić, co mają robić. Ci, którzy podnosili się na nogi, musieli jak najszybciej dobiec do budynku, za którym wcześniej chowali się ich wybawiciele, a następnie szybko znaleźć się jak najdalej od placu. Kolejne osoby podnosiły się i ruszały z miejsca, postępując dokładnie tak, jak nakazywała rudowłosa bądź jej towarzysz. W tym samym czasie na ziemię padało coraz więcej zamaskowanych zbirów. Co chwila któryś obrywał w głowę, w brzuch, plecy, ręce, nogi, w co popadnie. Próby atakowania dwóch przybyszów spełzły na niczym, gdyż każdy atak kończył się fiaskiem, dzięki dobrym unikom i kontratakowi. Zack podciął jednego z mężczyzn, powalając go na łopatki, a chwilę później zafundował kolejnemu kulkę w okolicach biodra, a trafiony wylądował centralnie na tym pierwszym, dodatkowy przygważdżając go do podłogi.
- Ha, to już będzie 18. A jak tam u Ciebie?- rzucił, pewny siebie, zerkając na towarzysza. Jack, nim odpowiedział, przykucnął przed następnym atakiem, a potem złapał przeciwnika za ramiona, przywalił mu z główki w nos, łamiąc go przy okazji, a na koniec rzucił nim tak, że wylądował na dwóch, których wcześniej załatwił białowłosy.
- Nie najgorzej, to mój 27.- odparł żółtooki, posyłając czerwonookiemu szeroki uśmiech.
- Jaja sobie robisz?!- żachnął się tamten.- Osz tyyy..- mruknął sobie pod nosem. O niee, nie da się tak łatwo pokonać. Dlatego też rzucił się na kolejnych, a widzący to zielonowłosy również nie chciał być gorszy. Obu znów pochłonął wir walki. Tym razem zamaskowane zbiry przybrały nieco inną taktykę. Mianowicie, rzucali się po kilka osób na jednego, na dodatek ze wszystkich stron. Jednak to również szło im marnie, bo płatni zabójcy bez problemu radzili sobie z każdym ich posunięciem. Kolejny strzał i kolejny przeciwnik padł na ziemie, a Zack z triumfem schował swoje maleństwa z powrotem za pasek. Na razie nie były mu potrzebne. Odwrócił się przodem do Jack’a i zrobił parę kroków w jego stronę.
- 34. Co Ty na to?- rzucił z uśmiechem. Zielonowłosy w tym czasie powalił jeszcze jednego, a potem przeniósł spojrzenie na białowłosego. Odwzajemnił jego uśmiech, lecz po chwili coś za jego plecami przykuło jego  uwagę. Mianowicie, jeden z terrorystów wyciągnął z kieszeni nieduży pistolet i celował w odwróconego tyłem czerwonookiego.
- Zack!- zawołał, po czym bez zwlekania wycelował jednym ze swoich maleństw w towarzysza. Ten widząc to zrobił wielkie oczy, by następnie szybkim ruchem schylić się, akurat w momencie, gdy zielonowłosy naciskał na spust. Pocisk wystrzelił i pomknął niczym błyskawica prosto w zamachowca, który padł na ziemię. Zack odwrócił się za siebie, lustrując całą sytuację, a potem wrócił spojrzeniem na Jack’a i posłał mu kolejny uśmiech, podnosząc się znów na nogi.
- Dzięki.- rzekł.
- Nie ma za co.- odparł tamten, odwzajemniając uśmiech. Przesunął znów spojrzeniem po całości pola bitwy. Na ziemi walało się wielu półmartwych złych człeków, a zdecydowana większość zakładników zdążyła uciec. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednym z nielicznych gości w kominiarkach, którzy przeżyli. Tak jak jego poprzednik, celował z pistoletu, jednak tym  razem nie w białowłosego. Broń wycelowana była w rudowłosą dziewczynę, która właśnie pomagała jednej z rannych staruszek iść w stronę ostałych budynków. Była odwrócona tyłem, więc ni jak nie mogła tego zobaczyć. Tym razem Zack podążył za spojrzeniem towarzysza, a widząc to, co i on zobaczył, poczuł ukłucie strachu.
- Roxy, uważaj!- krzyknął Jack, posyłając pocisk w przeciwnika. Jednak pomimo, iż ów pocisk trafił, było już za późno, ponieważ czarny zdołał wystrzelić z pistoletu, a śmiercionośny metal leciał z oszałamiająca prędkością w stronę dziewczyny, która właśnie odwracała głowę, by zobaczyć, co jest nie tak. Lecz była zbyt wolna by przed tym uciec, i nim ktokolwiek się obejrzał, łuska przebiła skórę i zatopiła się w ciele. Jednak Roxanne nie poczuła bólu ani chłodu nadchodzącej śmierci. Otworzyła powoli oczy, które zdążyła zamknąć w typowym, ludzkim odruchu i zobaczyła przed sobą swojego białowłosego braciszka. Stał, odwrócony do niej plecami, dlatego też nie mogła dostrzec grymasu bólu, jaki przemknął mu po twarzy. W okolicach brzucha jego ubranie zostało przedziurawione i poplamione jego własną krwią. No ale co miał robić? Stać tak i patrzeć, jak jego siostra ginie? O nie. Dlatego też zasłonił ją własnym ciałem.
- Dzięki, braciszku.- rzekła dziewczyna, a na jej twarzy pojawił się wdzięczny uśmiech. Białowłosy zerknął za siebie, odwzajemniając zarówno spojrzenie jak i uśmiech.
- Nie ma za co.- odparł. Przyglądający się temu wszystkiemu z boku, zielonowłosy odetchnął cicho z ulgą. Ale mimo tego, iż Zack’owi nie groziło nic poważnego od takich ran, nie lubił patrzeć, jak towarzysz zostaje ranny. Zwłaszcza tak poważnie, bo przy takich obrażeniach każdy normalny człowiek zapewne już by nie żył, albo przynajmniej ledwo dychał. Na szczęście, czerwonooki nie zaliczał się do tych normalnych. Tak, kamień z serca. Lecz mimo, iż ci, którzy byli na polu walki, zostali już pokonani, walka jeszcze się nie skończyła. Co prawda, przywódca uciekł, gdy tylko jego poddani zaczęli przegrywać, i szczerze, nikt z tu obecnych nie miał zamiaru go gonić. Ale coś jeszcze było nie tak. Jack miał co do tego złe przeczucia, dlatego też znów rozejrzał się po terenie, aby następnie zostawić Zack’a, Roxy i Matt’a, którzy pomagali ostatnim ludziom wydostać się z pola walki, i udać się tam, dokąd zaprowadzi go owe przeczucie.

1 komentarz:

  1. Czekałam i czekałam na kolejną część i w końcu się doczekałam. Jak na moje oko, to trochę krótka, ale co tam ;pp Ważne, że jest! ;33
    Także tego... Oczywiście, jestem zachwycona. Cudnie, cudniej i jeszcze cudniej! xD Czekam, znów, co będzie dalej ;))

    OdpowiedzUsuń