Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

sobota, 21 września 2013

9. Na ratunek

Od wewnątrz cała posesja książęca wyglądała bardzo okazale. Zdobione mury i korytarze, pokryte czerwonym dywanem, malowane sufity, płaskorzeźby, pozłacane fragmenty. Godnie królewskiej osoby. Jednak nie wszystkie zakamarki zamczyska były tak przyjazne.
W południowej wierzy mieściły się lochy, gdzie trzymano wszystkich wyjętych spod prawa. W jednej z takich małych, niewygodnych cel stał sobie pewien blond młodzieniec. Ręce miał zakute w kajdany, ubranie nieco brudne lecz bez uszczerbków na zdrowiu. Co prawda, żołnierze mieli ochotę dać mu popalić, ale wyszło na to, że żaden nie dał rady. Mimo skrępowanych rąk John wciąż pozostawał niezwykle silnym i sprytnym mężczyzną. Teraz stał, oparty czołem o kratę w oknie i spoglądał na księżyc, królujący na niebie. Myślami wędrował do czasów za panowania króla Ryszarda, kiedy żyło się tak dobrze i beztrosko, gdy obaj z Robinem byli młodzi i rozbrykani. Kiedyś, gdy go zapytał, czy wyciągnie go z najgorszej opresji rudowłosy bez wahania odpowiedział, że może być tego pewien. Tym razem przyszło mu się przekonać, jak wiele jego przyjaciel potrafi zrobić. Nigdy w niego nie wątpił. I dobrze wiedział, że prędzej czy później się zjawi.
Z zamyślenia wyrwał go szelest kluczy i zamykanie drzwi, a potem kroki. Zerknął przez ramię w stronę zakratowanych drzwi, przez które bez problemu zauważył postać szeryfa. Był to człowiek o dość potężnej posturze, włosach krótkich i posiwiałych, z zarostem i ostrymi rysami. Był to również człowiek, który sprawował rolę prawej ręki księcia, jeśli chodzi o podatki i ściganie banitów. Jednak jemu również nigdy nie udało się dopaść słynnego Robin Hood’a. Widząc na sobie spojrzenie blondyna, na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek, a on sam zaśmiał się cicho.
- Proszę, proszę. Słyszałem, że tu jesteś, Mały John’ie, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.- rzekł mężczyzna, przystając sobie przy kracie, a potem otwierając drzwi i wchodząc do środka, zatrzaskując je za sobą.
- Czyżbyś był niezadowolony, że to nie Ty mnie tu ściągnąłeś, szeryfie?- rzucił młodzieniec, odwracając się do niego przodem. Byli niemalże tego samego wzrostu. Po jego słowach przybysz znów się zaśmiał, bawiąc kluczami.
- Hm…nie. Dobrze wiedziałem, że temu łowcy od siedmiu boleści nie uda się sprowadzić samego Robina Hood’a. Skoro mnie się to nie udało, to znaczy, ze nikt tego nie dokona, ot co.- rzucił, pewny siebie.
- Hm…ciekawe, że Tobie nigdy nie udało się, znaleźć naszej kryjówki, a on zrobił to bez problemu. – dodał John, uśmiechając się bezczelnie, przez co na twarzy starszego pojawił się grymas niezadowolenia. Marszcząc brwi posłał młodszemu ostrzegawcze spojrzenie.- Cóż, szeryfie, taka prawda. On jest kimś, skoro dokonał czegoś takiego.
- Poszczęściło mu się.- mruknął siwowłosy.
- Albo po prostu jest lepszy od Ciebie.- skwitował więzień, co zaczęło grać na nerwach starszego.
- Siedź cicho.- warknął, mierząc go spojrzeniem.
- Przyznaj. Jesteś beznadziejny w tym, co robisz. Nie złapałbyś nawet królika, podanego na tacy.- ciągnął dalej blondyn. Tego było za wiele. Mężczyźnie puściły nerwy, złapał mocno młodzieńca za gardło i boleśnie przyparł go do ściany.
- Powiedziałem Ci, siedź cicho!- ryknął, ściskając mocniej, przez co młodzieńcowi zaczynało z wolna brakować powietrze. W pewnej chwili rozległ się porządny huk i uścisk zniknął, a sam szeryf padł na posadzkę nieprzytomny.
- No proszę Cię, John, czyżbyś przez te wszystkie lata nie nauczył się dobierać sobie przeciwników?- rozległ się nagle znajomy głos, a spojrzenie błękitnych oczu od razu spoczęło na jego właścicielu.
- No wreszcie.- przyznał, a na jego twarzy momentalnie zagościł uśmiech. Jednak nie potrafił się nie uśmiechnąć na widok przyjaciela. Robin wyminął nieprzytomnego, zabierając mu po drodze klucze, po czym podszedł do przyjaciela i oswobodził mu ręce.
- Co, już myślałeś, że nie przyjdę?- spytał zielonooki, uśmiechając się od ucha do ucha. Widząc to, John zaśmiał się cicho, rozcierając obolałe nadgarstki.
- Wiedziałem, że przyjdziesz.- odparł, spoglądając towarzyszowi w oczy. Więcej nie było trzeba. W jednej chwili padli sobie w objęcia, ściskając się serdecznie, jakby nie widzieli się sto lat, i śmiejąc przy tym radośnie. Jednak po krótkiej chwili, do tulenia dołączyła jeszcze pozostała trójka, co sprawiło im tyle radości i śmiechu, jak jeszcze nigdy. W końcu jednak odsunęli się od siebie, wszyscy wciąż uśmiechnięci.
- Dobra, panowie. Zwijamy się stąd.- zakomunikował im rudzielec. Po cichu wyszli z celi i ruszyli do wyjścia, przemierzając ostrożnie kolejne korytarze. Z łatwością omijali kolejnych strażników, zwłaszcza, że większość z nich pozwoliła sobie usnąć. Książę nie byłby zadowolony. Kiedy przechodzili obok skarbca, którego o dziwo nikt nie strzegł, Robin nie mógł się powstrzymać od kolejnego pomysłu. No bo skoro już tutaj byli, to czemu by przy okazji monarchy nie okraść? Byłoby to podwójne zwycięstwo. Co prawda, John’owi ten pomysł niezbyt przypadł do gustu, jednak po namowach kompanów ustąpił w końcu. Ku ich zdziwieniu, mosiężne drzwi były otwarte, a gdy weszli do środka, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Cały pokój był wyłożony workami pieniędzy i złota, zaś po środku stało wielkie łoże, na którym spał, przytulając się do jednego z worków, sam książę Jan. I chyba nawet coś mu się śniło, bo mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Widząc to, ledwo powstrzymali się od śmiechu. Robin rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, kombinując, jak też wydostać taką ilość złota z zamku. W końcu jego wzrok padł na nieduże, zamkowe okno, do którego podszedł po cichu i wyjrzał na zewnątrz. Ku jego zadowoleniu, okno wychodziło dokładnie na rzekę, płynącą obok zamku, a za nią widniał już Scherwood’ski las. Idealnie. Sięgnął po swój łuk i strzałę oraz linę, którą zawszę nosił w kołczanie na wszelki wypadek, zawiązał linę na środku strzały, stanął przy oknie i wystrzelił. Pocisk z cichym świstem wbił się dokładnie w drzewo po drugiej stronie rzeki. Następnie oplótł liną jedną z kolumn łoża, a trzymając w dłoni jej koniec, nakazał Al’owi zjechać po niej na sam dół i zrobić to samo, co na kolumnie. Chłopak energicznie skinął głową, po czym wziął pochwę od floretu, w którym tkwiła jego oręż, podszedł do okna i stanął na parapecie. Przerzucił pochwę nad linę, złapał ją rękami za oba końce i odepchnął się nogami, zjeżdżając na sam dół w wielkim stylu. A gdy dotarł na ziemię, wyciągnął strzałę z drzewa, zawiązał dwa końce wokół pnia i dzięki temu linę można było dowolnie przesuwać w przód i w tył. Reszcie nakazał przywiązywać po cichu worki do liny i przesuwać linę tak, aby worki zjeżdżały prosto w  ręce Allan’a. Przy każdym ruchu musieli być naprawdę ostrożni, a książę co i raz wiercił się niespokojnie w łóżku, czym przyprawiał o niemałą adrenalinę. Po pewnym czasie pomieszczenie jakby opustoszało, a wszystkie worki zniknęły, zaś rudowłosy gestem zarządził odwrót. Jednak gdy jego towarzysze zaczęli się wycofywać, jego uwagę przykuła jeszcze jedna rzecz. Mianowicie ostatni worek, który wciąż tkwił w objęciach księcia. No przecież nie mógł tego tak zostawić, to jakby zatrzymać się tuż przed metą. Chyba sam diabeł go podkusił, bo wrócił się po cichu podchodząc do łoża. Przesunął wzrokiem po najbliższym otoczeniu, z lekkim uśmiechem dostrzegając leżącą na ziemi poduszkę. Wziął ją i zbliżył się jeszcze bardziej, wyczekując momentu, w którym książę na chwilę złagodzi swój uścisk. A gdy mężczyzna znów mruknął coś pod nosem, ostrożnie chwycił tkwiący w jego objęciach worek i jednym ruchem wysunął go z rąk władcy, wsuwając na jego miejsce poduszkę, do której książę Jan zaraz się przytulił. Z lekko triumfalnym uśmiechem wycofał się po cichu ze swą ostatnią zdobyczą i ruszył za kompanami, którzy śledzili jego poczynania przy wyjściu. Jednak w chwili, gdy mieli przekroczyć próg, śpiący zmarszczył brwi w dziwnym grymasie, macając poduszkę. Jakby momentalnie wyczuł, że to nie jest to, czego się spodziewał, otworzył oczy i spojrzał na trzymany przedmiot.
- Co do..-mruknął, wciąż nieco zaspany, jednak kiedy jego spojrzenie dostrzegło intruzów i fakt, że całe jego złoto gdzieś zniknęło, otworzył szeroko oczy, podrywając się do siadu. – Robin Hood!!!- wrzasnął, a zaskoczenie na jego twarzy pomieszało się ze złością.- Straże! Straże!- zaczął hałasować, starając się wygramolić ze skotłowanej pościeli. Widząc to wszystko, rudzielec otworzył nieco szerzej oczy.
- Spadamy. Już!- syknął do swoich, niemalże wypychając ich w pośpiechu na zewnątrz pomieszczenia, po czym całą czwórką puścili się biegiem przez korytarz. Cały zamek momentalnie stanął na nogi, a po korytarzach niosły się krzyki władcy, typu „ Brać ich!” i „Nie pozwólcie im uciec!”. W jednej chwili zamek zaroił się od żołnierzy. Robin, John, David i Will biegli przed siebie, mijając kolejne zakręty. Słyszeli za sobą zbliżających się strażników, byli wszędzie. W pewnej chwili straże zagrodziły im drogę, na co John chwycił jedną z ozdobnych szabli, wiszących na ścianach i skutecznie oczyścił im drogę. Rudowłosy co i raz w biegu sięgał po strzałę i posyłał ją w stronę goniących. Zbiegli po schodach w dół, aż w końcu udało im się dostać na dziedziniec, gdzie wszystkie cztery spojrzenia spoczęły na bramie.
- Jazda!- rzucił rudzielec, i w jednej chwili wszyscy puścili się biegiem. Jednak wystarczyła tylko chwila, aż cały dziedziniec zaroił się od żołnierzy. Jeden z nich zamachnął się włócznią i podciął zielonookiego tak, ze przeturlał się po bruku. Obserwując to wszystko z balkonu, książę Jan z prawdziwą zaciętością śledził poczynania intruzów, a gdy ich przywódca padł, krzyknął na strażników.
- Zamknąć bramę!
Tyle wystarczyło, trzej ludzie odblokowali łańcuchy i w jednej chwili kraty zaczęły z dużą prędkością zsuwać się w dół. Widząc to, młodzieńcy przyspieszyli kroku, z ledwością wydostając się z terenu książęcego. Robin kopniakiem odepchnął od siebie żołnierzy i zgrabnie podniósł się na nogi i ruszył biegiem, jednak tuż za plecami John’a kraty opadły na ziemie z głuchym hukiem, odcinając rudzielcowi drogę ucieczki, który zdążył już na nie wpaść i chwycić się ich mocno. W chwili, gdy pozostałą trójka się wydostała, blondyn od razu spojrzał za siebie.
- Robin!- zawołał, by po chwili znaleźć się przy kratach i chwycić je tak, jak przyjaciel po drugiej stronie. Ten zaś  z lekko zmarszczonymi brwiami rozejrzał się szybko dookoła, oceniając sytuację, a spostrzegłszy żołnierzy, którzy ruszyli na niego, wrócił szybko spojrzeniem do John’a.
- Biegnijcie na drugą stronę rzeki.- zarządził, a nim przyjaciel zdążył się postawić, podskoczył, zaczynając się wspinać po kratach.
- Czekaj, Robin!- rzucił za nim, z szeroko otwartymi oczami przyglądając się jego poczynaniom. Już chciał ruszyć w jego ślady by tylko mu pomóc, lecz w tej samej chwili został złapany za ramię i odciągnięty od bramy.
- Szybko, John, spadamy!- zawołał David, który razem z Will’em skutecznie odciągnął towarzysza i całą trójką ruszyli w kierunku płynącej wody. W tym samym czasie Robin wspiął się na sam szczyt bramy, jednak przeskoczenie jej okazało się niemożliwe, ponieważ liczyła sobie około dziesięciu metrów. Dlatego też szybkim krokiem ruszył po murze z powrotem w stronę wież zamkowych. Strażnicy nie szczędzili amunicji, strzelając z łuków, jednak nikomu nie udało się trafić młodzieńca, który zaraz schował się znów w murach zamku. Biegł korytarzem, wymijając lub przeskakując stających mu na drodze strażników. Sprawnie unikał wszelkich ciosów czy strzał, co i raz przecinających powietrze. Po pewnym czasie skręcił w prawo i pobiegł schodami w górę, a gdy tylko wybiegł na korytarz, stanął oko w oko z księciem.
- Tym razem będziesz mój, Robinie!- warknął władca, po czym zamachnął się mieczem. Rudowłosy uchylił się raz i drugi, po czym tak po prostu prześlizgnął się monarsze pod ramieniem.
- Książę pozwoli, ale nie tym razem.- rzucił, biegnąc dalej i zostawiając wściekłego księcia za sobą. Z chwili na chwilę we władcy coraz bardziej się gotowało. Jednym ruchem zerwał ze ściany płonącą pochodnię i, krzycząc znów na poddanych, ruszył za uciekinierem. W między czasie złodziejaszkowi udało się przedrzeć na płaski dach zamku, gdzie gorączkowo rozglądał się za następnym wyjściem ewakuacyjnym. W pewnej chwili jego spojrzenie dostrzegło piątą z zamkowych wierz, która usytuowana była na brzegu zamku, tuż przy rzece. Była to nieużywana część zamku, ze względu na swoją niestabilność, ponieważ liczyła sobie już wiele lat, a na dodatek nie była zrobiona z kamienia, jak cała reszta, tylko z drewna. Idealne miejsce. Sprintem przeciął na skos dach i wpadł wejściem do wierzy, gdzie zaczął wędrować schodami w górę. W tym samym czasie książę ze swoja świtą wdarł się na dach i ruszył jego śladami, zatrzymując się przy wejściu na wieże.
- Na co czekacie?! Brać go!- warknął, zerkając ze złością na swoich żołnierzy. Jednak oni spojrzeli tylko po sobie, niepewni.
- Panie, ta wieża jest zbyt niestabilna. Jeśli tam wejdziemy, zawali się.- odezwał się w końcu jeden z nich, co było niczym dolanie oliwy do ognia.
- Niech go diabli wezmą!- wrzasnął mężczyzna, po czym ze złości cisnął płonącą pochodnią w wieżę. Wystarczyła chwila, a ogień zajął cały jej dół, muskając stare spróchniałe deski. Widząc to, na twarzy władcy pojawił się cień zaskoczenia a potem lekka satysfakcja.
- Otoczyć wieżę! Tym razem nam się nie wymknie.- warknął, a na jego twarzy zagościł iście diabelski uśmieszek. Gdy tylko Robin spostrzegł ogień, który piął się w górę jego śladem, ruszył biegiem po schodach, lecz spróchniałe deski z ledwością utrzymywały jego ciężar. Jedna z nich w pewnej chwili złamała się, o mało nie posyłając młodzieńca na sam dół, jednak w ostatniej chwili udało mu się przeskoczyć na następną. W krótkim czasie dostał się na sam szczyt, gdzie nie było nic, prócz okna, przez które wyszedł na zewnątrz i zaczął wspinać się na dach. Nogi ślizgały się po stęchłym, zazieleniałym drewnie, jednak udało mu się chwycić metalowego pręta, wystającego z czubka dachu.
W między czasie David, Will i John dotarli na drugą stronę rzeki do Allan’a, gdzie przystanęli na brzegu, szukając wzrokiem ich przyjaciela.
- Tam! Tam, na dachu!- zawołał w pewnej chwili Al, wskazując palcem w tamtą stronę, gdzie od razu spoczęły wszystkie spojrzenia, przejęte i przestraszone jak jeszcze nigdy. Cała wieża w kilka chwil stanęła w ogniu, a na samym czubku stał rudowłosy, ściskając mocno pręt i rozglądając się za jakimś wyjściem z tej opresji. Stojący na murze niedaleko żołnierze zaczęli strzelać, a każdy z pocisków mijał cel o niewielkie odległości. Jednej ze strzał udało się rozciąć kawałek ubrania młodzieńca, jednak nie naruszyła skóry. Książę Jan z rosnącą ekscytacją patrzył, jak wielki Robin Hood zostaje zagoniony w ślepy zaułek. Parę następnych sekund i płomienie zaczęły lizać dach wieży. Rudowłosy niemalże czuł, jak muskają jego skórę. Od płomieni pręt, który wciąż trzymał, zaczął się nagrzewać, przez co w pewnej chwili oparzył mu dłoń. Chłopak z sykiem puścił gorący metal, starając się utrzymać równowagę. W pewnej chwili dostrzegł kolejną strzałę, która gnała wprost na niego. Szanse, ze uda mu się ją ominąć były bliskie zeru, dlatego też zdecydował się na coś, co na chwilę odebrało wszystkim zgromadzonym dech w piersiach. Splótł ręce nad głową i skoczył, omijając zgrabnie zamkowe mury i szybując w dół. Czuł chłodny powiew na skórze i spojrzenia wszystkich zebranych. Czas jakby przez chwilę się zatrzymał, lecz w rzeczywistości była to zaledwie chwila, aż Robin zniknął z pluskiem pod taflą wody. Widząc to, władca od razu nakazał swoim ludziom strzelać, a w stronę kół na wodzie, jakie bohater po sobie zostawił, od razu poleciał cały deszcz pocisków, które z cichymi świstami przecinały taflę niczym cieniutki materiał. Po minucie książę gestem nakazał swoim ludziom przestać. Teraz zaś wszystkie oczy z przejęciem i wyczekiwaniem patrzyły na taflę wody. Po krótkiej chwili na jej powierzchnię zaczęły wypływać bąbelki. John poczuł, że serce mu się ściska gdy podchodził bliżej brzegu i wpatrywał się w ten jeden punkt na wodzie. Przez bardzo długą chwilę nic się nie działo, aż w pewnej chwili na powierzchni zamajaczył zielony odcień. Z wody wypłynął kapelusz z połamanym piórkiem i przeszyty strzałą. I nic więcej. Widząc to, oczy blondyna otworzyły się szerzej. Niemożliwe.
- Robin..-odezwał się cicho, niemalże szeptem, nie spuszczając spojrzenia z kapelusza. To nie może być prawda. W tej samej chwili na twarzy księcia obmalował się lekki szok, pomieszany z radością i trumfem. Nie mógł uwierzyć w to, że w końcu mu się udało.
- Udało się…udało!- zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. Jednak jego entuzjazm nagle jakby przygasł, a na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.- Nie…nie może być…- mruknął, patrząc gdzieś na rzekę. Niedługo potem do uszu John’a dobiegło jakieś chlupotanie i cichy kaszel. Od razu jego spojrzenie pomknęło wzdłuż brzegu i zatrzymało się jakieś pięć metrów dalej. Z szuwarów wyszedł powoli całkiem przemoczony rudzielec, bez kapelusza na głowie. Zakaszlał jeszcze raz po czym odwzajemnił spojrzenie przyjaciela. Po jego oczach blondyn od razu poznał, ze jest zmęczony, jednak mimo to na twarzy zielonookiego zagościł szeroki uśmiech. Przez dłuższą chwilę John stał, jak wmurowany, patrząc z niedowierzaniem na Robina, jednak po chwili w  jego oczach zagościło szczęście, a na twarzy wykwitł uśmiech. Zrzucił ciężar z serca i poczuł ulgę tak wielką, że po chwili zaczął się śmiać, wciąż wpatrując się w przyjaciela.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny, bracie.- rzucił z uśmiechem rudzielec, również śmiejąc się cicho. Byli tak zajęci myślą, że się udało, że wszystko już dobrze, że nikt nie zauważył błysku z jednego z pobliskich zamkowych okien.
- Żegnaj, Robin Hood’zie.- mruknął do siebie Demone, celując z kuszy wprost w rudzielca, po czym nacisnął na spust, a strzała przecięła powietrze. Mknęła szybko, wprost w stronę celu, i dopiero, gdy przebyła połowę swej drogi, zauważył ją John, którego serce znów w jednej chwili przeszył strach.
- Robin, padnij!- krzyknął. Rzucając się w stronę przyjaciela. W tej jednej chwili czas jakby zwolnił. Blondyn słyszał w uszach dudnienie swojego serca, jakby przez mgłę dochodził do niego jego własny krzyk. Doskonale widział, jak pocisk z każdą sekundą zbliża się do celu. Biegł. Chciał go odepchnąć, zasłonić choćby własnym ciałem. Jednak to była tylko chwila, zbyt krótki ułamek sekundy. A gdy minął, oczy rudzielca otworzy się nieco szerzej, a jego ciało wygięło się w lekki łuk. W jednej chwili poczuł przeszywający ból, przez który chciał krzyczeć, lecz z jego rozchylonych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Chwilę później John był już przy nim i chwycił go w ramiona, zanim ten zdążył upaść na twarz.
- Robin!- kolejny krzyk i to przerażenie w niebieskich tęczówkach. W jednej chwili rudowłosy oparł się na nim, lecz blondyn chwycił go mocno za ramiona i odsunął nieco, a jego wzrok pobiegł w dół, gdzie następny widok odebrał mu dech. Parę centymetrów nad lewym biodrem chłopaka pojawiała się z wolna czerwona plama na zielonym materiale, a pośrodku wystawał z ciała ostry koniec grotu strzały, która wbiła się z impetem w jego plecy i przeszła na wylot. Rudowłosy powędrował za jego spojrzeniem, a widząc, co sprawiło ten koszmarny ból, po jego twarzy przemknął zbolały grymas. Sapnął głośno, a chwilę później kolana się pod nim ugięły i znów wpadł w objęcia blondyna.
- Trzymaj się.- rzucił młodzieniec, nieco ciszej, przygarniając poszkodowanego do siebie, po czym rozejrzał się dookoła.- David! Will!- zawołał w stronę stojących niedaleko młodzieńców.
- Wiesz, John…-odezwał się nagle ledwo słyszalnie rudzielec, nie mając na tyle siły by odsunąć się od przyjaciela i przykuwając tym samym jego uwagę.- ..cieszę się..że jesteś.- dokończył, nieco zbolałym i dość słabym głosem. John zmarszczył brwi, a przez to, że każdy mięsień miał napięty, Robin dobrze wiedział, że się denerwuje.
- Nawet nie waż się ze mną żegnać, słyszysz? Nie waż się!- rzekł stanowczo, jednak w jego głosie dało się słyszeć nutę strachu i rozpaczy. Po jego słowach rudzielec chciał się zaśmiać, jednak zamiast tego zakaszlał znów, przez co z kącika jego ust po brodzie popłynęła stróżka krwi. Gdy tylko Will i David zjawili się obok, blondyn zarządził, że trzeba jak najszybciej zanieść Robina do kryjówki. Dlatego też unieśli go ostrożnie i ruszyli sprawnie przed siebie.
Książę Jan z niedowierzaniem przyglądał się temu wszystkiemu, lecz gdy banda Robina zniknęła mu z oczu, nie potrafił pohamować radości.
- Udało się!- zawołał.- Jest mój!- dorzucił, zacierając ręce. Chwilę później u jego boku pojawił się Demone.
- Temu młodzieńcowi zostały jakieś dwa, góra trzy dni życia, książę.- rzekł, przez co Jan uśmiechnął się bestialsko.
- To koniec słynnego Robin Hood’a.- rzekł z triumfem władca. Następnie nakazał żołnierzom zgasić płonącą wieżę, która jednak postanowiła się przewalić wprost do rzeki i oszczędziła wszystkim roboty, a sam książę poszedł świętować swoje zwycięstwo. Jedynie na dworze królewskim było wesoło. Wiatr co i raz rzewnie pogwizdywał, jakby zbierało mu się na płacz, a niebo nagle poszarzało, przesłaniając słońce. Zanosiło się na deszcz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz