Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

środa, 25 września 2013

10. Pożegnanie

Braciszek Tuck i Marion nie spali. Jakieś pół godziny po tym, jak młodzieńcy zniknęli z polany, wybudzili się z niespokojnego snu i od tamtej pory czekali w zaniepokojeniu. Przewidywali wiele scenariuszy, jednak kiedy na polanę weszła cała banda, niosąc rannego, nie mogli uwierzyć własnym oczom.
- Na Boga!- zawołał zakonnik, zaś dziewczyna przesłoniła usta dłońmi. Położono ostrożnie Robina na trawie na zdrowym boku, jednak mimo starań nie obyło się bez cichego, zbolałego jęku. Od razu obok jego rany posadzono zakonnika, który ze zmarszczonymi brwiami oceniał wszystko uważnie.
- Musimy mu to wyjąć.- zakomunikował, nakazując Al’owi przynieść miskę wody.- Jednak to nie będzie takie proste. Ciągnąc do tyłu moglibyśmy wyrządzić zbyt wiele szkód. Musimy wepchnąć ją głębiej, tak, aby grot całkiem wyszedł z drogiej strony, a wtedy odciąć koniec i wyciągnąć pozostałą część.- wyjaśnił, pokazując mniej więcej zgromadzonym, którzy skinęli głową.
- Braciuszku…bądź delikatny..- wyszeptał rudowłosy, spoglądając na zakonnika spod wpół przymkniętych powiek. Ten odwzajemnił spojrzenie z troską jednak nic nie odpowiedział. Nakazał John’owi chwycić Robina za ramiona i przytrzymać, zaś David’a i Will’a zatrudnił do pomocy przy strzale. Nie wyglądało to dobrze, a z każdą chwilą było jeszcze gorzej, dlatego musieli działać szybko.
- Wybacz mi, Robinie.- odezwał się po chwili zakonnik, po czym nakazał Will’owi pchnąć strzałę. A gdy ten zaczął ją pchać do przodu, z gardła rudzielca momentalnie wyrwał się krzyk, a jedna z jego dłoni pognała na przedramię blondyna i zacisnęła się na nim, boleśnie wbijając paznokcie w jego skórę. Strzała jednak nie była chętna do wyjścia, dlatego też Will musiał pchnąć mocniej, przez co rudowłosy krzyknął głośniej. John przez cały czas nie spuszczał wzroku z przyjaciela, a gdy tylko usłyszał krzyki i zobaczył to cierpienie, jakie obmalowało się na jego twarzy, aż jego samego zabolało. Gdyby tylko mógł, wziąłby całe to cierpienie na siebie, aby tylko mu ulżyć. Zacisnął zęby, podobnie jak rudowłosy aby nie krzyczeć, kiedy grot zaczął powoli bardziej przebijać skórę i wychodzić na zewnątrz. A gdy tylko pokazał się cały, David odciął go, a Will wyciągnął całą resztę jednym ruchem. Od razu polała się krew, zaś braciszek przyłożył do ran mokry materiał. Po tym wszystkim Robin poluzował swój uścisk na przedramieniu przyjaciela, jednak nie zabrał ręki. Oddychał teraz ciężko i nierówno, powieki miał odrobinę uchylone. Widać było, ile to wszystko musiało go kosztować. Po krótkiej chwili jego ranami zajęła się Marion, która milczała cały czas, zaciskając nieco usta, choć w jej oczach krążyły łzy. Była niezwykle delikatną i wrażliwą osobą, dlatego też to wszystko nie było dla niej łatwe. Starała się jednak wykazać siłą i nie pozwoliła łzom spłynąć na policzki. A kiedy opatrunek został wykonany, położono obolałego Robina na plecach i przykryto kocem. Zakonnika bardzo niepokoił jego stan, ponieważ od chwili, gdy wyjęli strzałę, na twarzy młodzieńca zaczęły gościć wypieki, a jego ciało nagle stało się rozpalone. Ponadto ciężko było stwierdzić, ile krwi stracił, a bandaże szybko przesiąkały, przez co trzeba je było zmieniać. W końcu nastał zmierzch, a oni nadal nie wiedzieli, co robić dalej. Jednak kiedy to zakonnik pozbierał pozostałości po strzale i zaczął się jej przyglądać, zauważył cos bardzo niepokojącego. Prócz krwi Robina na grocie była jeszcze jedna substancja, o kolorze ciemnego fioletu, którą starzec znał aż za dobrze.
- Strzała była zatruta.- obwieścił pod wieczór, gdy wszyscy siedzieli nad poszkodowanym, który nie mógł zasnąć. Momentalnie spoczęły na nim wszystkie zszokowane i wystraszone spojrzenia. Marion znów przesłoniła dłonią usta, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszała. To dlatego ta gorączka.
- Zrób z tym coś, bracie!- jako pierwszy odezwał się blondyn, marszcząc brwi i patrząc z przejęciem na starca.
- John..-rzekł Tuck spokojnym tonem, choć w jego oczach widniał cień smutku i troski.- Muszę udać się po lekarstwo, jednak zajmie mi to trzy dni. Nie wiem,  czy do tego czasu Robin wytrzyma, a nie mogę też gwarantować, że to lekarstwo mu pomoże. To bardzo silna trucizna.
- To na co braciszek czeka?!- oburzył się znów blondyn, wstając na nogi. Wiedział, że to nie wina zakonnika, jednak nie potrafił zapanować nad emocjami i po chwili odszedł od reszty i zaczął nerwowo przechadzać się tu i tam. Brat Tuck spojrzał na wszystkich po kolei, po czym wstał i opuścił polanę, oznajmiając jeszcze, że wróci za trzy dni. Teraz mogli już tylko czekać. Robin widząc zachowanie John’a poprosił pozostałych, by pozwolili mu z nim pomówić. A gdy odeszli, zawołał do siebie po cichu przyjaciela, który przysiadł obok, nie patrząc na niego. Doskonale odczytywał to napięcie z jego twarzy, znał go tak dobrze. Po pewnej chwili rudowłosy uśmiechnął się lekko.
- Wiesz, John…znamy się już dwadzieścia pięć lat. To szmat czasu, nie uważasz?- rzekł, nieco ściszonym głosem, wciąż przyglądając się przyjacielowi.
- Czy ja wiem…minęło jak jeden dzień..- odparł blondyn nieco oschle, wciąż uparcie patrząc gdzieś w bok. Widząc to w oczach Robina zagościła troska. Dobrze wiedział, że kiedyś nadejdzie taki dzień i że John będzie to ciężko znosił. Chciałby mu tego zaoszczędzić. Po chwili milczenia westchnął cicho.
- Zaopiekujesz się nimi, prawda?- rzekł, kątem oka zerkając w stronę młodzieńców i Marion , którzy zajęli się ogniskiem i kolacją. Po tych słowach przyjaciel w końcu na niego spojrzał, jakby do końca nie wiedział, o co rudowłosemu chodzi, jednak wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumiał. To było jak nóż w serce, w jednej chwili poczuł ukłucie bólu.
- Nie będzie takiej potrzeby, bo nigdzie się nie wybierasz.- rzucił, pewny tego, co mówił, marszcząc brwi i patrząc wciąż w oczy młodzieńca. Po niedługiej chwili dostrzegł w nich smutek.
- John…- zaczął znów rudzielec, jednak nie dane mu było skończyć, bo towarzysz ostro mu przerwał.
- Nie! Nie chcę tego słuchać, nie chcę żadnych wspominek tych wszystkich lat, nie chcę, byś teraz mi mówił, abym opiekował się nimi, gdy Ciebie zabraknie! Powiedziałem Ci już, nawet nie waż się ze mną żegnać!- odparł chłopak, unosząc nieco ton głosu, widocznie zdenerwowany. Rzadko można go było zobaczyć w takim stanie, ale Robin dobrze wiedział, że to przez te wszystkie emocje, jakie teraz się w nim kotłowały. Musiały znaleźć jakieś ujście.
- Więc mam odejść, nie powiedziawszy nawet „Do widzenia”?- rzekł rudowłosy, jednak zaraz w jego stronę znów pomknęło ostre spojrzenie, w którym jednak potrafił bez problemu dojrzeć rozpacz, strach i cierpienie.
- Nigdzie się nie wybierasz.- rzucił znów blondyn, nie ustępując.
- Nie masz tej pewności…- Robin chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak nie zdążył, bo blondyn wyciągnął wyprostowaną dłoń, wskazując palcem na cienką, prawie niewidoczną bliznę, ciągnącą się po całej długości wnętrza dłoni.
- Więc po co to wszystko? Po co była nasza przyjaźń, po co ta przysięga, po co szliśmy razem przez życie, pokonując wszelkie przeciwieństwa, po co pomagaliśmy biednym? Po to, byś teraz odszedł, zostawił mnie tu tak po prostu, jakby nigdy nic się nie stało?!- rzucił znów przyjaciel, a w jego w głosie powoli złość zmieniała się w rozpacz, widniejącą w jego oczach. Rudowłosy znów patrzył na niego ze smutkiem i troską w oczach, by po krótkiej chwili wyciągnąć dłoń i spojrzeć na jej wnętrze, gdzie widniała identyczna blizna. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią w ciszy, zaś blondyn wpatrywał się w niego.- „Od tej pory razem będziemy okradać bogatych, razem będziemy pomagać biednym. Razem będziemy ryzykować, razem będziemy się ukrywać. Będziemy razem się śmiać, razem płakać, razem żyć i razem umierać. Razem przeciwko całemu światu. A choćbyś nie wiem jak bardzo nikczemny i niegodziwy się stał, choćbyś ranił mnie do szpiku, choćbyś zdradził mnie i wydał w ręce tyrana na śmierć, zawsze będziesz mym bratem”…- zacytował, nieco spokojniej, przypominając sobie te słowa, które od tamtej pory zawsze nosił wyryte w sercu. A kiedy to przyjaciel znów na niego spojrzał, wyciągnął dłoń i chwycił dłoń przyjaciela, splatając ich palce ze sobą. - Tyle czasu byłeś wierny tym słowom…dlaczego teraz chcesz je złamać?- dodał, tym razem ciszej. Przez następną chwilę rudowłosy wpatrywał się w niego z bólem w oczach. Po niedługiej chwili pociągnął delikatnie dłoń przyjaciela, przysuwając ją do swojej twarzy, gdzie położył ją sobie na policzku i nakrył swoją dłonią. Skóra rudowłosego niemalże parzyła, co znów przyprawiło blondyna o ukłucie strachu. Gorączka wcale mu nie spadała.
- Nie chcę..-rzekł w końcu Robin, patrząc na John’a spod wpół przymkniętych powiek. Blondyn poczuł, jak serce mu się ściska, a oczy mimo wszelkich starań lekko mu się przeszkliły. Delikatnie pogładził gorący policzek Robina, nie odrywając od niego spojrzenia nawet na chwilę.
- Nie mogę Cię stracić…- wyszeptał po chwili, czując w gardle łzy i ból w sercu. Po tych słowach serce rudowłosego jakby nieco przyspieszyło, jednak wciąż czuł to samo ukłucie bólu, widząc te przeszklone oczy przyjaciela, widząc, jak ciężko to wszystko znosi. Gdyby tylko mógł, wziął by na siebie to wszystko, co przeżywał, całe to cierpienie, które musiał dźwigać.
- Zostań przy mnie…dobrze?- odparł po dłuższej chwili, równie cicho.
- Zostanę.- odparł John, przymykając do połowy powieki. Po tym jednym słowie po twarzy Robina przemknął nikły cień uśmiechu, jednak zaraz wtulił policzek w dłoń towarzysza, zamykając oczy. Po pewnym czasie rudowłosego zmorzył sen, zaś blondyn dzielnie siedział u jego boku, ani na chwilę nie zabierając ręki nie odwracając spojrzenia. Przypatrywał się jego twarzy, tak znajomej, a jednak przez tyle lat tak wiele się w niej zmieniło. Jednak to był wciąż ten sam Robin. Po pewnym czasie położył się obok niego, leżąc z nim tak twarzą w twarz i wsłuchując się w spokojny, czasem tylko z lekka nierówny oddech. Nie chciał zasypiać. W sercu czuł ten strach, że jeśli uśnie, jeśli zamknie oczy choćby na chwilę, już więcej go nie zobaczy. I właśnie ten strach skutecznie odganiał jakąkolwiek senność. Zdarzyło mu się też w środku nocy przysunąć się nieco, aby złożyć delikatny pocałunek na rozpalonym czole, jakby miał nadzieje, że ten mały gest zdoła go nieco ostudzić. Gdzieś w środku snu rudowłosy niemalże bezwiednie coraz to bardziej przysuwał się do przyjaciela, tak, że w pewnej chwili John przytulił go do siebie ostrożnie, wtulając twarz w rude kosmyki. Niektóre z owych miękkich pasm zostały nasączone słonymi łzami, które powoli spływały po policzkach John’a. Czuwał nad nim całą noc, w duchu nie przestając modlić się o to, by wszystko było dobrze, by wyzdrowiał. By go nie zostawił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz