Cały dzień zleciał szybko, a gdy zaczęło się powoli
ściemniać, John wysłał Davida, Will’a i Allana na polowanie. W końcu coś na
kolację zjeść trzeba. Sam zaś zajął się rozpalaniem ogniska.
Po pewnym czasie
na polanie pojawił się Robin. Słychać go było już z daleka, bo w powietrzu
niosło się to radosne pogwizdywanie. Gdy zauważył swego przyjaciela,
szperającego coś przy ogniu, od razu podszedł do niego i oparł się o niego.
- Siemasz, John’ie!
Jak tam Ci dzień minął?- zapytał wesoło rudzielec.
- Jak zwykle.- odparł tylko blondyn.- A Tobie?- dodał,
pytając właściwie tylko z czystej grzeczności, bo dobrze wiedział, co chłopak
robił cały dzień.
- Wspaniale!- zawołał od razu rudowłosy, kręcąc piruet, a
potem wskakując na najbliższy kamień.- Ah, Johnie, ona jest taka cudowna!
Codziennie odkrywam w niej coś nowego, ona co chwila czegoś mnie uczy. Jest
taka niesamowita.- kontynuował swoje opowiadanie, śmiejąc się wesoło, nie mogąc
ustać w bez ruchu choćby chwili.
- Nie wątpię..-rzucił John, prostując się.- Dziwi mnie,
dlaczego jeszcze z nią nie zamieszkałeś, skoro tak Ci tam dobrze.- dodał po
chwili.
- Oj, przestań, John. Przecież nie mógłbym was zostawić na
pastwę losu.- odparł wesoło zielonooki. Po tych słowach, blondyn odwrócił się i
spojrzał na niego.
- Już to zrobiłeś.- rzekł, po czym wyciągnął coś z kieszeni
i rzucił młodzieńcowi, który ową rzecz złapał w locie. Przyjrzał się uważnie
drewnianemu lisowi.
- To Twoja robota? Winszuję, jest piękny.- przyznał Robin,
podziwiając figurkę, na co jego przyjaciel prychnął cicho.
- Prędzej czy później i tak korniki zniszczą go od
środka..-mruknął, przenosząc jakieś rzeczy, robiąc to, co wieczorami zawsze
robił. Dostrzegając w końcu jego kiepski nastrój, rudowłosy wrócił poniekąd na
ziemię. Podszedł do towarzysza i położył mu rękę na ramieniu.
- Co jest, bracie? Coś Cię trapi?- zapytał, patrząc uważnie
na blondyna, który odwzajemnił jego spojrzenie, po czym westchnął cicho.
- Owszem, trapi mnie..fakt, że kompletnie zwariowałeś na
punkcie Marion.- rzekł John, dość rzeczowym, ale i lekko oskarżycielskim tonem.
Niestety, blondyn miał to do siebie, że ciężko mu było trzymać emocje w garści,
a one korzystały z byle okazji, by przejąć nad nim władzę.
- Przesadzasz.-rzucił Robin, marszcząc lekko brwi.
- Ja przesadzam? A czy to ja szlajam się całe dnie, nie
wiadomo gdzie i łaskawie pojawiam się dopiero wieczorami? Czy to ja zaniedbuję
robotę na rzecz biednych? Myślisz, że jak sobie znalazłeś panienkę, to już nic
innego się w życiu nie liczy?- odparował blondyn, odkładając swą robotę na bok
i całą uwagę koncentrując na rudzielcu, który jego ton głosu uznał za atak.
- Nie szlajam się nie wiadomo gdzie i nie zaniedbuję roboty.
Po prostu swój wolny czas poświęcam na spotkania z nią.- odparł rudzielec,
również zmieniając ton głosu. Jego reakcję można by porównać do jeża. Skoro
poczuł się atakowany, to pokazał swoje kolce. -Poza tym, czego Ty chcesz od
niej? Zakochać się to jeszcze nie grzech!- kontynuował.
- Owszem, robisz to. Cały swój czas poświęcasz tylko jej.
Nie bronie Ci się zakochiwać, ale ogłupieć z miłości to już przesada.- rzekł
John, nie ustępując.
- A może jesteś o nią zwyczajnie zazdrosny, co? Zazdrościsz mi, bo ja znalazłem miłość, a Ty
nie!- rzucił rudowłosy, również nie dając za wygraną.
- Nie o to chodzi.- zaprzeczył od razu blondyn.
- Niee? Więc o co?- spytał znów rudzielec, jednak nie
doczekał się odpowiedzi. John jedynie zacisnął dłoń w pięść.- Powiedz!-
ponaglił go przyjaciel, prowokując przy tym jeszcze bardziej. W pewnym momencie
coś w John’ie pękło. Momentalnie chwycił Robina za fraki, po czym szarpnął tak,
że chłopak wylądował plecami na najbliższym drzewie, przyparty do niego mocno
przez towarzysza. Taka nagłość była dla niego zaskoczeniem. Czuł dłoń przyjaciela,
zaciśniętą na jego koszuli, która, tak samo, jak jego bliskość, nie pozwoliła
mu ruszyć się z miejsca. Druga ręka zaś wylądowała tuż, obok jego głowy, jakby
tworząc mu dodatkową zaporę .Błękitne oczy błyszczały, wpatrując się twardo w
zielone tęczówki.
- Chcesz wiedzieć o co chodzi?- spytał John, jakby nieco
zachrypłym głosem.- Chodzi o to, że nigdy Cię nie ma. Jesteś jak cień. Migniesz
jedynie przed oczami, i znów nie ma po Tobie śladu. Znikasz na całe dnie, a gdy
wracasz, jesteś tak zajęty myśleniem o niej, że nawet nie sposób jest z Tobą
porozmawiać. Oddaliłeś się tak, jak jeszcze nigdy. Wszystko jej poświęcasz.
Czas, siebie.- z każdym kolejnym słowem w John’ie zachodziła pewna zmiana.
Mianowicie, złość była teraz niewielką częścią jego uczuć. Największą zaś stała
się rozpacz, która w jednym momencie była tak dostrzegalna w jego oczach, że aż
bolało, gdy się na to patrzyło.- A co ze mną? Czy przez ten cały czas choć raz
zdarzyło Ci się pomyśleć o tym, co ja myślę? Co ja czuję? Jeszcze nigdy nie
czułem tak koszmarnej samotności. I ta cholerna bezsilność, gdy odchodzisz do
niej. Nie gadasz ze mną, nie śmiejemy się już razem, nie wygłupiamy. Uciekłeś
sobie do niej, a ja zostałem sam…- rzekł, spuszczając nieco głowę. Po tych
wszystkich słowach, na twarzy Robina zagościło zaskoczenie, a zaraz potem
dopadły go wyrzuty sumienia. Czy naprawdę aż tak udało mu się go zranić? Nie
usprawiedliwiał go fakt, że robił to nieświadomie.
- John..-zaczął cicho, jednak sam nie wiedział, co
powiedzieć. Słysząc to, blondyn zaśmiał się gorzko.
- Wiesz, jak to jest.. gdy ma się w swoim życiu taką osobę,
stoi się na brzegu rzeki i czeka, aż ta osoba przyjdzie. Każda minuta wydaje
się wiecznością, czas wlecze się nieubłaganie. Jedynym, co utrzymuje Cię w tym
niekończącym się czekaniu, jest myśl, że niedługo się pojawi. Czekasz tak, cały
dzień i noc całą. A ta osoba nie przychodzi… i wtedy właśnie uświadamiasz
sobie, że czekałeś i cierpiałeś tyle, na marne… - po tych słowach, Robin poczuł
ukłucie bólu w piersi.
- John..ja..-znów zaczął, jednak w pewnym momencie coś go
powstrzymało. Poczuł palce przyjaciela, wplatające się w jego włosy.
Odwzajemnił znów spojrzenie niebieskich tęczówek, a nim sam zdążył się
spostrzec, John wpił się delikatnie w jego wargi. Rudzielec był tak zaskoczony,
że w pierwszym momencie sam nie wiedział, co powinien zrobić. Już chciał
odepchnąć od siebie blondyna, kiedy to zadrżał, czując, jak język przyjaciela
rozchyla jego wargi i wsuwa się do środka. W pewnej chwili nie zdołał się
powstrzymać i uległ, odwzajemniając pocałunek, oplatając rękami szyję
chłopaka, przyciągając go jeszcze
bliżej. Był on zupełnie inny, niż ten, którego już dane mu było doświadczyć.
Tamten był tak delikatny i niewinny, a ten.. był pewny, namiętny i zachłanny. A
sposób, w jaki John go całował, sprawiał, że w Robinie rozbudziło się
pragnienie. Wręcz pożądanie. Każda kolejna sekunda owocowała falą dreszczy,
nietrzeźwością umysłu i kompletnemu oddaniu się rozkoszy chwili. Sami nie
wiedzieli, ile to trwało, jednak każda kolejna sekunda sprawiała, że chcieli
więcej. A przez ową intensywność tego pocałunku, na twarzy rudzielca zagościły
rumieńce.
Po dłuższym czacie blondyn odsunął się nieco, przerywając
pocałunek, by znów spojrzeć przyjacielowi w oczy. Obaj oddychali nie równo, na
policzkach John’a również zagościły delikatne, różowe plamki. Co prawda, nie
tak intensywne, jak u Robina, ale również były. Po chwili powoli wyplątał się z
objęć rudowłosego, który chwycił się rękami drzewa za sobą, by przypadkiem nie
upaść. W głowie mu się kręciło, w uszach szumiało. Blondyn cofnął się o
krok, wciąż patrząc na przyjaciela, aż w końcu odwrócił się i zniknął w ciemnym
lesie, pozostawiając Robina samego. Ten zaś długo jeszcze stał w miejscu,
patrząc wciąż w miejsce, gdzie zniknął John, aż w końcu powoli osunął się na
ziemię, podkulił nogi i schował twarz w ramionach. W jednym momencie jego świat
i wszystko, w co dotychczas wierzył, legło w gruzach. Czuł się tak rozbity i
tak nieszczęśliwy z tego powodu, jak jeszcze nigdy. Jedno pytanie nieustannie nie
dawało mu spokoju. Jakże teraz żyć, skoro droga, po której się szło, w jednej
chwili rozpadła się na kawałki? Na to pytanie odpowiedziała mu jedynie cisza,
która jako jedyna, dotrzymała mu towarzystwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz