Nie tylko oni postanowili skorzystać z tego pięknego,
zimowego dnia. Na ulicach było wielu ludzi z dziećmi, które śmiały się i
biegały wesoło, wprowadzając tą przyjemną, ciepłą atmosferę, pomimo lekkiego
mrozu. Na całe szczęście Roxy pomyślała o wszystkim i będąc na zakupach, kupiła
również zimowe ciuszki dla Noah, aby nie zmarzł.
Spacerowali sobie po mieście,
które pomimo swego codziennego gwaru wydawało się dziś spokojniejsze. Jakby ta
puchowa, biała kołderka przykryła tą ostrość i chaos dnia codziennego.
Oczywiście Zack nie mógł odmówić maluchowi tej przyjemności i gdy tylko natknął
się na sklep, wszedł i wyszedł po dziesięciu minutach z pięknymi, nowymi
saneczkami, o czerwonych płozach. Noah cieszył się jak nigdy, usadawiając się
na nich i pozwalając, by wujaszek Zack go ciągnął. Skierowali się mało
uczęszczaną uliczką prosto do parku, gdzie mieli zamiar ulepić gigantycznego
bałwana. Zatrzymali się przy dużym stawie z wysepką na środku, gdzie po nieco
zmrożonej, ale nie zamarzniętej jeszcze na kość tali wody pływały kaczki.
Maluch od razu zeskoczył z sanek, podchodząc nieco bliżej, ale tak, by ich nie
wystraszyć.
- Wujku, nakarmmy je!- zawołał wesoło, spoglądając na
Jack’a, który na szczęście przygotował się i wziął w siatkę trochę chleba.
- Na pewno zgłodniały.- zgodził się Jack z uśmiechem,
podchodząc bliżej i przykucając obok chłopca, aby położyć na ziemi siatkę. Od
razu wzięli trochę chleba w ręce i zaczęli rzucać kaczkom, które ze smakiem go
zjadały, kwacząc wesoło.
- Zack, chodź tu.- rzucił zielonowłosy, spoglądając na
Zack’a, który stał dalej przy sankach z
zabawnym grymasem na twarzy.
- No nie wiem…i po co to chleb marnować?- mruknął, od
niechcenia podchodząc nieco bliżej, ale bez przesady. Jack uniósł jedną brew,
widocznie zaskoczony takim zachowaniem jasnowłosego, zerkając zaraz na kaczki i
karmiącego je Noah, a potem znów na mężczyznę.
- Nie lubisz kaczek?- spytał, przekrzywiając lekko głowę w
bok. No bo jak można ich nie lubić?
- No…niespecjalnie. Widziałeś te ich spojrzenia? Patrzą się tak,
jakby mówiły „Wydłubie Ci oczy i zjem na tostach”.- rzucił, zaczynając przy tym
żywo gestykulować, przez co wyglądał przekomicznie, co zaowocowało cichym
śmiechem ze strony zielonowłosego.
- Ty na serio jesteś porąbany.- rzucił, patrząc na
czerwonookiego z rozbawieniem, na co ten naburmuszył się, widocznie oburzony,
ze się z niego śmieją.
- O pewnie! Niby co jest dziwnego w tym, że nie lubię
kaczek?!- rzucił, krzyżując ręce na klatce piersiowej i garbiąc się nieco,
pokazując tym samym, że zaraz się obrazi. Jack jednak tylko pokręcił głową ze
śmiechem, wracając do karmienia. No cóż, jego strata. Zack zaś musiał sobie
znaleźć inne zajęcie, przez co zaczął się rozglądać dookoła, przenosząc
spojrzenie na swoje nogi i lepiący się do butów śnieg. I wtedy coś mu przyszło
do głowy. Uśmiechnął się szatańsko od ucha do ucha, schylając i nabierając
nieco śniegu, by zaraz zacząć formować kulkę, odsuwając się też o parę kroków.
A gdy była gotowa, poczekał chwilę, i akurat gdy Jack wstawał, zaczynając coś
mówić, rzucił nią w niego, tak, że trafiła centralnie w twarz. A ponieważ było
to tak nagłe, Jack stracił równowagę, upadając na tyłek, tylko cudem nie
lądując w wodzie.
- Jeden zero, brukselko!- zawołał Zack, wręcz turlając się
ze śmiechu. Zielonowłosy starł śnieg z twarzy, patrząc przy tym morderczo na
jasnowłosego. Usz! On go chyba kiedyś zabije! Jak nic! Już miał coś powiedzieć,
kiedy to nagle Noah pociągnął go za rękaw, zwracając na siebie jego uwagę i
podając mu piękną śnieżkę, którą przed chwilą ulepił. Uśmiechnął się przy tym
bardzo znacząco i wesoło, a Jack zaraz zrobił to samo, biorąc od niego śnieżkę.
Zamachnął się i pach! Trafiła idealnie w śmiejącą się paszczę Zack’a, przez co
aż się zakrztusił, wypluwając zaraz śnieg i zakrywając usta dłonią w
rękawiczce.
- Doprawdy? Ja bym powiedział, że jeden jeden.- stwierdził
Jack z szerokim uśmiechem, wstając z ziemi i przybijając piątkę z chłopcem,
który śmiał się wesoło. To była najlepsza zabawa.
- Usz Ty mały!- rzucił po chwili Zack, po czym od razu
schylił się, ruszając jednocześnie na nich.
- Spadamy!- zawołał zielonowłosy do malca i zaraz zaczęli
uciekać przed rozjuszonym jasnowłosym, który rzucał śniegiem wręcz na oślep,
czasem trafiając, czasem nie. W końcu jednak dopadł Jack’a i wrzucił go prosto
w wielką zaspę, tak, ze leżał na niej cały na plecach. Ale nie. To za mało na
karę. Zamiast się odsunąć, zaraz znalazł się nad nim i zaczął go łaskotać,
przez co Jack buchnął śmiechem, wiercąc się i próbując wyrwać. Ale z Zack’iem
nie było to wcale łatwe.
- Zack! P-Przestań! W tej chwili!- rzucił w przerwach miedzy
śmiechem, od którego zrobił się już cały czerwony, zaś w kącikach oczu zabłysły
łezki.
- Przeproś.- zażądał Zack, uśmiechając się jednak szeroko.
Nie jego wina, że śmiech Jack’a był taki zaraźliwy.
- Nie ma mowy! Sam się prosiłeś!- odparł Jack, starając się
złapać go za nadgarstki, jednak Zack był szybszy i ciągle mu umykał.
- Ah tak?- rzucił z tymi figlarnymi iskierkami w oczach, po
czym jedną ręką zgrabnie złapał go za nadgarstki, krępując mu je stanowczo nad
głową. W drugą rękę wziął trochę śniegu i z tym łobuzerskim uśmiechem podwinął
nieco kurtkę i materiał koszulki Jack’a, odsłaniając płaski brzuch, po czym
położył na rozgrzana skórę cała garść śniegu i zakrył. Jack aż otworzył szerzej
oczy, poruszając się niespokojnie, jednak jasnowłosy trzymał go stanowczo.
- Zack! Zabierz to! Zimne!- rzucił nieco piskliwym głosem.
- A przeprosisz?- zapytał czerwonooki, unosząc brew ku
górze, uśmiechając się przy tym wrednie z triumfem w oczach. Uwielbiał mieć go
w szachu. Zresztą…on wszystkich
uwielbiał mieć w szachu. Syndrom jedynaka, zawsze musiało być tak, jak on
chciał. I już.
- Chyba w snach!- rzucił bojowo Jack, marszcząc brwi. O nie,
on się nie da tak łatwo.
- No skoro tak się upierasz…- stwierdził jasnowłosy tym
podejrzanym tonem, uśmiechając się przy tym tak, ze Jack już wiedział, że miał
jeszcze gorsze rzeczy w zanadrzu.
Patrzył, jak Zack bierze kolejna garść śniegu, jednak gdy jego ręka postanowiła
niespiesznie zawędrować w okolice podbrzusza, mając zamiar wkraść się pod spodnie,
zrobił wielkie oczy, od razu zaczynając się wiercić i wyrywać
- O nie, nie, nie. Nie. Nie. Słyszysz? Zack! Nie waż się!-
rzucił stanowczo, zaczynając panikować, co tylko sprawiało Zack’owi większą
satysfakcję. Jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar mu odpuścić. Lecz nim
zdążył zmrozić go już całkowicie, od tyłu rzucił mu się na plecy Noah,
przykładając ręce całe w śniegu do jego twarzy. Od razu cofnął obie ręce,
uwalniając Jack’a i przeturlał się z chłopcem, próbując się uwolnić, ale też
śmiejąc się razem z nim. Zaraz jednak do zabawy dołączył się Jack, który
wpakował Zack’owi dwie garści śniegu pod spodnie, w akcie rewanżu, przez co
białowłosy zerwał się na nogi i zaczął skakać, próbując się pozbyć zimna z
tamtych okolic. Zielonowłosego i maluchowi było bardzo do śmiechu, jednak gdy
Jack stwierdził, ze przez ta zabawę zmarzł, cała trójka zgodnie stwierdzili, że
trzeba iść na kawę i gorącą czekoladę. A bałwana ulepią jak się ogrzeją. Tak
więc Noah wpakował się na sanki, zaś Zack ciągnął go jedną ręką. Drugą zaś bez
słowa ujął jedna ze zmarzniętych dłoni zielonowłosego, który na swoje
nieszczęście nie miał rękawiczek. Zdjął wiec swoją, dając mu by założył na
drugą rękę, zaś ta pierwszą oplótł swoja dłonią, ogrzewając go i chowając obie
ich dłonie do kieszeni swojej kurtki. Jack nie protestował, patrząc przez
chwilę na mężczyznę katem oka, by zaraz odwrócić gdzieś spojrzenie z delikatnym
uśmiechem na ustach. Od razu cieplej.
Całą trójką udali się do kawiarenki, gdzie panowie zamówili
sobie po kubku ogromnej kawy, a Noah zażyczył sobie czekoladę i babeczkę z
kajmakiem. To wszystko było dla nich takie…naturalne. Jakby od zawsze byli we
trójkę i jakby robili to niezliczoną ilość razy. Jak prawdziwa rodzina. Nawet
kelnerka, która ich obsługiwała, stwierdziła, że Jack i Zack mają uroczego
syna. Oni zaś, zaskoczeni, spojrzeli po sobie, a Jack już otwierał usta, by
wyprowadzić ją z błędu, gdy zauważył, jak Zack lekko kiwa głową z uśmiechem.
Nie wszyscy musieli wiedzieć, jak jest naprawdę. A póki wszyscy myśleli, ze był
ich synem, nie było żadnych kłopotów prawnych i tym podobnych nieprzyjemności.
Jednakże Jack, myśląc o tym w ten sposób, poczuł w sercu jakieś dziwne
ciepełko. Noah…ich synem…jego i Zack’a…to się wydawało takie niesamowite. Wręcz
nieosiągalne. Ale przecież tak to właśnie wyglądało, prawda? Traktowali go jak
syna i mimo krótkiego czasu, niesamowicie się z nim zżyli. Już na pewno nie
oddaliby go nikomu. Nawet nie zauważyli, gdy czas zleciał szybko, a za oknem
zaczęło się robić ciemno. Pomarańczowe światło latarni, odbijające się w śniegu
sprawiało, że wszystko przybierało pomarańczowego blasku i było jaśniej, niż
letnią nocą. Przez to atmosfera miasta stała się już nie tylko ciepła, ale i
magiczna. Było w tym coś niezwykłego. Nowe płatki śniegu spadały wolno na
ziemię, nieporuszane żadnym, nawet najmniejszym podmuchem wiatru. Zapłacili za
wszystko i wyszli, śmiejąc się, choć sami nie wiedzieli z czego. Od tak, po
prostu. Nie było w tym nic dziwnego. Jack jednak cofnął się jeszcze do
kawiarenki, bo bardzo posmakowało mu ciasto bezowe, przez co musiał kupić
trochę do domu. Zack w tym czasie zabawiał małego, póki nie spojrzał przez
szybę na postać Jack’a. Był uśmiechnięty, lekko zarumieniony od ciepła w środku
kawiarenki, z włosami w lekkim
nieładzie, wciąż jeszcze trochę wilgotnymi od zabawy w śniegu. Wyglądał
pięknie. Zack nie mógł uwierzyć, że to
ten sam chłopak, którego poznał nie dalej jak niecały tydzień temu. Ten sam,
którego miał ochotę rozszarpać na kawałki. Bo…przecież to niemożliwe, by
wcześniej nie dostrzegł tego, jaki jest piękny, zwłaszcza, gdy się uśmiecha. Niemożliwe,
by mu umknęło…a może? Czemu zauważył to tak późno? Może to przez pryzmat, jaki
na niego patrzył? Przez to, że ich pierwsze spotkanie nie wywołało dobrego
wrażenia. Może to przez to…ale teraz było inaczej. Myśląc o tym, nawet nie
zauważył, gdy Noah zaczął się nieco oddalać, łapiąc na język kolejne płatki
śniegu. Doszedł tak aż do skrętu w jedna z wąskich uliczek, na której nie
paliły się latarnie. Szedłby pewnie dalej, gdyby nie szmer, który zwrócił jego
uwagę. Jasnowłosy właśnie odrywał spojrzenie od Jack’a, który ruszył w stronę
drzwi, kiedy zauważył, że Noah zniknął. A gdy spojrzał przed siebie, zauważył
jakiegoś tajemniczego mężczyznę, porywającego chłopca na ręce i znikającego w
uliczce.
- Noah!- zawołał, od razu zrywając się na nogi i biegiem
ruszając w tamta stronę. Jack zaś zaskoczony wyszedł, patrząc za białowłosym.
Coś się stało. Od razu rzucił ciasto na sanki i pobiegł za nimi. Jednak gdy
wpadł w ciemna uliczkę, nie było tam już
nikogo. Rozejrzał się, słuchając krzyków, kroków, czegokolwiek. Jednak nic.
Zamiast tego jednak poczuł nieprzyjemny, chłodny dreszcz, przebiegający od
karku w dół, po kręgosłupie. Miał złe przeczucia.
- Widzę, że świetnie wykorzystujesz ostatnio tydzień swojego
życia, Jack.- rozbrzmiał ten znajomy, chłodny głos, a zaraz po nim cichy
śmiech, od którego włoski stawały dęba.
- Demone…-szepnął Jack, rozglądając się, póki jego
spojrzenie nie zauważył chmury ciemnego dymu, kumulującej się jakieś dwa metry
od niego. Zaś po chwili z dymu wyszedł
sam Demone, kierując swoje spojrzenie prosto na Jack’a.
- Przyszedłem zobaczyć, jak się bawisz. A przy okazji
powiedzieć Ci o czymś. Sądzę, że mogłoby Cię to zainteresować.- stwierdził
ciemnowłosy, podchodząc nieco bliżej. Doskonale wiedział, że Jack nie miał przy
sobie żadnej broni.
- Nie mam zamiaru iść z Tobą na żaden chory układ. Nie ma
mowy.- warknął Jack, marszcząc brwi, patrząc na mężczyznę groźnie.
- Czegoś się nauczyłeś, co? Ale ten akurat mógłby być
korzystny.- stwierdził Demone, stając jakieś pół metra przed chłopakiem i nim
ten zdążył coś powiedzieć, sam zaczął mówić.- Tak jak mówiłem wcześniej, za
siedem dni stracisz wszystko, co jest Ci drogie, po raz drugi. Ale….nie musi
tak być. Jeżeli będziesz grzeczny i wrócisz do mnie, jako mój lojalny króliczek
doświadczalny, nie zrobię im krzywdy. – zaproponował, uśmiechając się przebiegle.
- Chyba żartujesz…a Ty wykorzystasz mnie do zabijania
niewinnych ludzi i eksperymentów? Nie ma mowy.- odparł stanowczo Jack, patrząc
na niego uważnie.
- Wiedziałem, że odmówisz. Ale jestem na tyle
wspaniałomyślny, że dam Ci czas do zastanowienia. Sądzę, że nie jesteś na tyle
głupi, by z tego nie skorzystać. Ale żeby Cię zachęcić, dam Ci mały przedsmak
tego, co będzie, jeśli jednak się nie zgodzisz.- rzucił, wskazując spojrzeniem
na oświetlona ulicę parę metrów od nich. Tą, z której wszedł do uliczki, na
której stali. Na niej pojawił się tajemniczy mężczyzna, trzymający płaczącego
Noah, który krzyczał wciąż „Wujku”. A gdy wyskoczył na środek ulicy, zostawił
tam malucha, a sam uciekł. Noah był tak wystraszony i zdezorientowany, ze nawet
nie wiedział co się dzieje. Dopiero słysząc głośny klakson, odwrócił spojrzenie
i zobaczył ciężarówkę, pędzącą wprost na niego, przez co jego wystraszone oczy przeszkliły
się i zrobiły jeszcze większe. Widząc to, Jack już chciał krzyczeć, kiedy to
nagle na ulicy pojawił się Zack, łapiąc szybko malucha i chowając go w
ramionach tak, aby nic mu się nie stało. Nie zdążył jednak uciec, a jedynie odwrócił
się tyłem do ciężarówki, aby przejąć na siebie całą, siłę uderzenia, by móc ochronić
malucha. Pojazd przywalił w mężczyznę mocno, mimo, iż kierowca zahamował, a ta
siła spowodowała, że Zack poleciał parę metrów, lądując mocno na betonie i
turlając się jeszcze kawałek, cały czas jednak chroniąc objęciami rudzielca.
Widząc to, Jack’owi serce zamarło.
- Zack!- krzyknął, zrywając się na równie nogi i biegnąc w
tamta stronę. Ludzie z okolicznych samochodów i kawiarenek powychodzili,
wystraszeni, patrząc co się stało. Ktoś z tłumu zadzwonił po karetkę.
Zielonowłosy zaś od razu podbiegł do leżącego na boku jasnowłosego, upadając
przy nim na kolana.
- Zack…Zack!- zawołał, patrząc na niego wielkimi oczami, w
których błyszczały łzy. Zack’owi powieki drgnęły, a potem otworzyły się powoli, spoglądając na zielonowłosego.
Mimo wszystko, taki cios był naprawdę groźny. Z kącika jego ust płynęła stróżka
krwi, a klatka piersiowa w kilku miejscach była podejrzanie zapadnięta.
Ostrożnie odsunął od siebie drżącymi rękami malucha, który zaciskał mocno
powieki, drżąc ze strachu. Jednak gdy został odsunięty, otworzył oczy,
wypuszczając łzy, które popłynęły po policzkach. Nic mu nie było. Prócz paru
otarć i siniaków był cały. Jack od razu wziął go na ręce, patrząc, czy aby
wszystko z nim w porządku, jednak o wiele bardziej niepokoił go stan
jasnowłosego.
- Wszystko będzie dobrze, Zack…wytrzymaj jeszcze trochę.-
rzekł ciszej, z lękiem i troską w oczach, dotykając ostrożnie policzka
białowłosego. Coraz wyraźniej słychać było sygnał karetki. Jeszcze tylko
chwila.
- Jack…pilnuj…tego urwisa…-ledwo wyszeptał czerwonooki,
siląc się na lekki uśmiech, jednak przez ból, przeszywający jego ciało,
skończyło się na grymasie, a gdy chciał wziąć głębszy oddech, rozbolała go
klatka piersiowa i zaczął kasłać, przez co nieco krwi ubrudziło ulicę.
- Wujku…-rzekł cichutko maluch, nie powstrzymując łez, które
płynęły mu po policzkach, co i raz pociągając nosem.
- Nie mów nic, Zack…wyjdziesz z tego…- dodał Jack, jednak on
sam powstrzymywał się ledwo od płaczu. Zack jedynie uśmiechnął się lekko,
zamykając oczy i stracił przytomność, dokładnie w tej samej chwili, gry karetka
dojechała na miejsce. Od razu zabrano ostrożnie jasnowłosego z ulicy i
zapakowano do karetki, a ponieważ Jack upierał się, ze muszą jechać, ich
również zabrano. Rozbrzmiał sygnał i pojazd ruszył, zabierając cała trójkę
prosto do szpitala, gdzie od razu zabrano Zack’a na OIOM, nie pozwalając na
razie nikomu do niego wejść. Bardzo długo zeszło się robienie badań i
próbowanie przywrócenia go do normalnego stanu. Musieli się upewnić, że z głową
i kręgosłupem wszystko w porządku, oraz zająć się połamanymi żebrami,
sprawdzić, czy nie przebiły płuc i czy nie doszło do innych urazów
wewnętrznych. Jack i Noah czekali koło czterech godzin. Maluch usnął na
krześle, skulony i nieco zapłakany, wykończony wydarzeniami dzisiejszego dnia.
Jack zaś siedział lub chodził po korytarzu, nie mogąc myśleć o niczym innym,
niż o Zacku i tym, co się stało. W końcu jednak wyszedł do niego lekarz, wysoki
mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach, z
okularami na zielonych oczach. Zielonowłosy od razu podszedł do niego,
zaś mężczyzna objaśnił mu wszystko po kolei. Powiedział mu o tym, że przy takim
uderzeniu to cud, że Zack żyje, a prócz tego ani głowa ani kręgosłup nie wydają
się być uszkodzone. Prócz połamanych żeber i paru ran zewnętrznych nic mu nie
było. A gdy lekarz odszedł, Jack osunął się na kolana i schował twarz w
dłoniach, pozwalając w końcu łzom popłynąć. Co za szczęście…przecież…gdyby coś
mu się stało…nigdy by sobie tego nie wybaczył….
Och matko!
OdpowiedzUsuńWiem, że już wcześniej pojawił się rozdział. Przeczytałam go wtedy szybciutko wieczorkiem na telefonie i miałam potem z kompa skomentować. Zupełnie zapomniałam, za co bardzo przepraszam!
Tak bardzo się cieszę na każdy rozdział tego opowiadania. Zack i Jack są tacy słodcy! <3 bo o Noah to chyba nie ma co wspominać xDD
W każdym razie, mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni... Tzn., że będą żyli sobie razem jako para xd
No i weny życzę! i żebyś pisała dłuższe rozdzialiki :DD
ojej już od dawna nic tu się nie pojawiło :c
OdpowiedzUsuńZamierzasz jeszcze publikować? Błagam, tak, uwielbiam tego bloga ♥♥
Wybacz, Laire. Jak na razie blog trwa w zawieszeniu. Nauka do matury nie sprzyja pisaniu. Ale nie zamykam go, na pewno będę jeszcze publikować, nie martw się o to :)
UsuńOjeju, szkoda :C Ale przynajmniej tyle, że mi odpisałaś, bo wiem, że jeszcze coś tu znajdę ♥♥ nie porzucam nadziei i pewnie będę wchodzić często z nadzieją na coś nowego.
UsuńŻyczę powodzenia w nauce do matury i jak już będzie po wszystkim to mam nadzieję, ze wrócisz pełną parą ^^
<33
Zakładam, że na studiach dzieje się nawet więcej niż w roku maturalnym, ale mam taki sentyment do tego bloga... Chciałam zapytać, czy jeszcze będziesz pisać, czy dajesz sobie spokój? Wiem, że na przestrzeni czasu wiele może się zmienić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)