Uwaga!
Blog o tematyce YAOI, może zawierać treści przeznaczone dla osób dorosłych. Jeżeli tematyka w jakikolwiek sposób Ci nie odpowiada, prosimy o opuszczenie bloga. Pozostałym zaś życzymy miłej lektury :)

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 22

Nie tylko oni postanowili skorzystać z tego pięknego, zimowego dnia. Na ulicach było wielu ludzi z dziećmi, które śmiały się i biegały wesoło, wprowadzając tą przyjemną, ciepłą atmosferę, pomimo lekkiego mrozu. Na całe szczęście Roxy pomyślała o wszystkim i będąc na zakupach, kupiła również zimowe ciuszki dla Noah, aby nie zmarzł.
Spacerowali sobie po mieście, które pomimo swego codziennego gwaru wydawało się dziś spokojniejsze. Jakby ta puchowa, biała kołderka przykryła tą ostrość i chaos dnia codziennego. Oczywiście Zack nie mógł odmówić maluchowi tej przyjemności i gdy tylko natknął się na sklep, wszedł i wyszedł po dziesięciu minutach z pięknymi, nowymi saneczkami, o czerwonych płozach. Noah cieszył się jak nigdy, usadawiając się na nich i pozwalając, by wujaszek Zack go ciągnął. Skierowali się mało uczęszczaną uliczką prosto do parku, gdzie mieli zamiar ulepić gigantycznego bałwana. Zatrzymali się przy dużym stawie z wysepką na środku, gdzie po nieco zmrożonej, ale nie zamarzniętej jeszcze na kość tali wody pływały kaczki. Maluch od razu zeskoczył z sanek, podchodząc nieco bliżej, ale tak, by ich nie wystraszyć.
- Wujku, nakarmmy je!- zawołał wesoło, spoglądając na Jack’a, który na szczęście przygotował się i wziął w siatkę trochę chleba.
- Na pewno zgłodniały.- zgodził się Jack z uśmiechem, podchodząc bliżej i przykucając obok chłopca, aby położyć na ziemi siatkę. Od razu wzięli trochę chleba w ręce i zaczęli rzucać kaczkom, które ze smakiem go zjadały, kwacząc wesoło.
- Zack, chodź tu.- rzucił zielonowłosy, spoglądając na Zack’a, który stał dalej przy sankach z  zabawnym grymasem na twarzy.
- No nie wiem…i po co to chleb marnować?- mruknął, od niechcenia podchodząc nieco bliżej, ale bez przesady. Jack uniósł jedną brew, widocznie zaskoczony takim zachowaniem jasnowłosego, zerkając zaraz na kaczki i karmiącego je Noah, a potem znów na mężczyznę.
- Nie lubisz kaczek?- spytał, przekrzywiając lekko głowę w bok. No bo jak można ich nie lubić?
- No…niespecjalnie. Widziałeś te ich spojrzenia? Patrzą się tak, jakby mówiły „Wydłubie Ci oczy i zjem na tostach”.- rzucił, zaczynając przy tym żywo gestykulować, przez co wyglądał przekomicznie, co zaowocowało cichym śmiechem ze strony zielonowłosego.
- Ty na serio jesteś porąbany.- rzucił, patrząc na czerwonookiego z rozbawieniem, na co ten naburmuszył się, widocznie oburzony, ze się z niego śmieją.
- O pewnie! Niby co jest dziwnego w tym, że nie lubię kaczek?!- rzucił, krzyżując ręce na klatce piersiowej i garbiąc się nieco, pokazując tym samym, że zaraz się obrazi. Jack jednak tylko pokręcił głową ze śmiechem, wracając do karmienia. No cóż, jego strata. Zack zaś musiał sobie znaleźć inne zajęcie, przez co zaczął się rozglądać dookoła, przenosząc spojrzenie na swoje nogi i lepiący się do butów śnieg. I wtedy coś mu przyszło do głowy. Uśmiechnął się szatańsko od ucha do ucha, schylając i nabierając nieco śniegu, by zaraz zacząć formować kulkę, odsuwając się też o parę kroków. A gdy była gotowa, poczekał chwilę, i akurat gdy Jack wstawał, zaczynając coś mówić, rzucił nią w niego, tak, że trafiła centralnie w twarz. A ponieważ było to tak nagłe, Jack stracił równowagę, upadając na tyłek, tylko cudem nie lądując w wodzie.
- Jeden zero, brukselko!- zawołał Zack, wręcz turlając się ze śmiechu. Zielonowłosy starł śnieg z twarzy, patrząc przy tym morderczo na jasnowłosego. Usz! On go chyba kiedyś zabije! Jak nic! Już miał coś powiedzieć, kiedy to nagle Noah pociągnął go za rękaw, zwracając na siebie jego uwagę i podając mu piękną śnieżkę, którą przed chwilą ulepił. Uśmiechnął się przy tym bardzo znacząco i wesoło, a Jack zaraz zrobił to samo, biorąc od niego śnieżkę. Zamachnął się i pach! Trafiła idealnie w śmiejącą się paszczę Zack’a, przez co aż się zakrztusił, wypluwając zaraz śnieg i zakrywając usta dłonią w rękawiczce.
- Doprawdy? Ja bym powiedział, że jeden jeden.- stwierdził Jack z szerokim uśmiechem, wstając z ziemi i przybijając piątkę z chłopcem, który śmiał się wesoło. To była najlepsza zabawa.
- Usz Ty mały!- rzucił po chwili Zack, po czym od razu schylił się, ruszając jednocześnie na nich.
- Spadamy!- zawołał zielonowłosy do malca i zaraz zaczęli uciekać przed rozjuszonym jasnowłosym, który rzucał śniegiem wręcz na oślep, czasem trafiając, czasem nie. W końcu jednak dopadł Jack’a i wrzucił go prosto w wielką zaspę, tak, ze leżał na niej cały na plecach. Ale nie. To za mało na karę. Zamiast się odsunąć, zaraz znalazł się nad nim i zaczął go łaskotać, przez co Jack buchnął śmiechem, wiercąc się i próbując wyrwać. Ale z Zack’iem nie było to wcale łatwe.
- Zack! P-Przestań! W tej chwili!- rzucił w przerwach miedzy śmiechem, od którego zrobił się już cały czerwony, zaś w kącikach oczu zabłysły łezki.
- Przeproś.- zażądał Zack, uśmiechając się jednak szeroko. Nie jego wina, że śmiech Jack’a był taki zaraźliwy.
- Nie ma mowy! Sam się prosiłeś!- odparł Jack, starając się złapać go za nadgarstki, jednak Zack był szybszy i ciągle mu umykał.
- Ah tak?- rzucił z tymi figlarnymi iskierkami w oczach, po czym jedną ręką zgrabnie złapał go za nadgarstki, krępując mu je stanowczo nad głową. W drugą rękę wziął trochę śniegu i z tym łobuzerskim uśmiechem podwinął nieco kurtkę i materiał koszulki Jack’a, odsłaniając płaski brzuch, po czym położył na rozgrzana skórę cała garść śniegu i zakrył. Jack aż otworzył szerzej oczy, poruszając się niespokojnie, jednak jasnowłosy trzymał go stanowczo.
- Zack! Zabierz to! Zimne!- rzucił nieco piskliwym głosem.
- A przeprosisz?- zapytał czerwonooki, unosząc brew ku górze, uśmiechając się przy tym wrednie z triumfem w oczach. Uwielbiał mieć go w  szachu. Zresztą…on wszystkich uwielbiał mieć w szachu. Syndrom jedynaka, zawsze musiało być tak, jak on chciał. I już.
- Chyba w snach!- rzucił bojowo Jack, marszcząc brwi. O nie, on się nie da tak łatwo.
- No skoro tak się upierasz…- stwierdził jasnowłosy tym podejrzanym tonem, uśmiechając się przy tym tak, ze Jack już wiedział, że miał jeszcze gorsze rzeczy w  zanadrzu. Patrzył, jak Zack bierze kolejna garść śniegu, jednak gdy jego ręka postanowiła niespiesznie zawędrować w okolice podbrzusza, mając zamiar wkraść się pod spodnie, zrobił wielkie oczy, od razu zaczynając się wiercić i wyrywać
- O nie, nie, nie. Nie. Nie. Słyszysz? Zack! Nie waż się!- rzucił stanowczo, zaczynając panikować, co tylko sprawiało Zack’owi większą satysfakcję. Jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar mu odpuścić. Lecz nim zdążył zmrozić go już całkowicie, od tyłu rzucił mu się na plecy Noah, przykładając ręce całe w śniegu do jego twarzy. Od razu cofnął obie ręce, uwalniając Jack’a i przeturlał się z chłopcem, próbując się uwolnić, ale też śmiejąc się razem z nim. Zaraz jednak do zabawy dołączył się Jack, który wpakował Zack’owi dwie garści śniegu pod spodnie, w akcie rewanżu, przez co białowłosy zerwał się na nogi i zaczął skakać, próbując się pozbyć zimna z tamtych okolic. Zielonowłosego i maluchowi było bardzo do śmiechu, jednak gdy Jack stwierdził, ze przez ta zabawę zmarzł, cała trójka zgodnie stwierdzili, że trzeba iść na kawę i gorącą czekoladę. A bałwana ulepią jak się ogrzeją. Tak więc Noah wpakował się na sanki, zaś Zack ciągnął go jedną ręką. Drugą zaś bez słowa ujął jedna ze zmarzniętych dłoni zielonowłosego, który na swoje nieszczęście nie miał rękawiczek. Zdjął wiec swoją, dając mu by założył na drugą rękę, zaś ta pierwszą oplótł swoja dłonią, ogrzewając go i chowając obie ich dłonie do kieszeni swojej kurtki. Jack nie protestował, patrząc przez chwilę na mężczyznę katem oka, by zaraz odwrócić gdzieś spojrzenie z delikatnym uśmiechem na ustach. Od razu cieplej.
Całą trójką udali się do kawiarenki, gdzie panowie zamówili sobie po kubku ogromnej kawy, a Noah zażyczył sobie czekoladę i babeczkę z kajmakiem. To wszystko było dla nich takie…naturalne. Jakby od zawsze byli we trójkę i jakby robili to niezliczoną ilość razy. Jak prawdziwa rodzina. Nawet kelnerka, która ich obsługiwała, stwierdziła, że Jack i Zack mają uroczego syna. Oni zaś, zaskoczeni, spojrzeli po sobie, a Jack już otwierał usta, by wyprowadzić ją z błędu, gdy zauważył, jak Zack lekko kiwa głową z uśmiechem. Nie wszyscy musieli wiedzieć, jak jest naprawdę. A póki wszyscy myśleli, ze był ich synem, nie było żadnych kłopotów prawnych i tym podobnych nieprzyjemności. Jednakże Jack, myśląc o tym w ten sposób, poczuł w sercu jakieś dziwne ciepełko. Noah…ich synem…jego i Zack’a…to się wydawało takie niesamowite. Wręcz nieosiągalne. Ale przecież tak to właśnie wyglądało, prawda? Traktowali go jak syna i mimo krótkiego czasu, niesamowicie się z nim zżyli. Już na pewno nie oddaliby go nikomu. Nawet nie zauważyli, gdy czas zleciał szybko, a za oknem zaczęło się robić ciemno. Pomarańczowe światło latarni, odbijające się w śniegu sprawiało, że wszystko przybierało pomarańczowego blasku i było jaśniej, niż letnią nocą. Przez to atmosfera miasta stała się już nie tylko ciepła, ale i magiczna. Było w tym coś niezwykłego. Nowe płatki śniegu spadały wolno na ziemię, nieporuszane żadnym, nawet najmniejszym podmuchem wiatru. Zapłacili za wszystko i wyszli, śmiejąc się, choć sami nie wiedzieli z czego. Od tak, po prostu. Nie było w tym nic dziwnego. Jack jednak cofnął się jeszcze do kawiarenki, bo bardzo posmakowało mu ciasto bezowe, przez co musiał kupić trochę do domu. Zack w tym czasie zabawiał małego, póki nie spojrzał przez szybę na postać Jack’a. Był uśmiechnięty, lekko zarumieniony od ciepła w środku kawiarenki, z włosami w  lekkim nieładzie, wciąż jeszcze trochę wilgotnymi od zabawy w śniegu. Wyglądał pięknie.  Zack nie mógł uwierzyć, że to ten sam chłopak, którego poznał nie dalej jak niecały tydzień temu. Ten sam, którego miał ochotę rozszarpać na kawałki. Bo…przecież to niemożliwe, by wcześniej nie dostrzegł tego, jaki jest piękny, zwłaszcza, gdy się uśmiecha. Niemożliwe, by mu umknęło…a może? Czemu zauważył to tak późno? Może to przez pryzmat, jaki na niego patrzył? Przez to, że ich pierwsze spotkanie nie wywołało dobrego wrażenia. Może to przez to…ale teraz było inaczej. Myśląc o tym, nawet nie zauważył, gdy Noah zaczął się nieco oddalać, łapiąc na język kolejne płatki śniegu. Doszedł tak aż do skrętu w jedna z wąskich uliczek, na której nie paliły się latarnie. Szedłby pewnie dalej, gdyby nie szmer, który zwrócił jego uwagę. Jasnowłosy właśnie odrywał spojrzenie od Jack’a, który ruszył w stronę drzwi, kiedy zauważył, że Noah zniknął. A gdy spojrzał przed siebie, zauważył jakiegoś tajemniczego mężczyznę, porywającego chłopca na ręce i znikającego w uliczce.
- Noah!- zawołał, od razu zrywając się na nogi i biegiem ruszając w tamta stronę. Jack zaś zaskoczony wyszedł, patrząc za białowłosym. Coś się stało. Od razu rzucił ciasto na sanki i pobiegł za nimi. Jednak gdy wpadł w  ciemna uliczkę, nie było tam już nikogo. Rozejrzał się, słuchając krzyków, kroków, czegokolwiek. Jednak nic. Zamiast tego jednak poczuł nieprzyjemny, chłodny dreszcz, przebiegający od karku w dół, po kręgosłupie. Miał złe przeczucia.
- Widzę, że świetnie wykorzystujesz ostatnio tydzień swojego życia, Jack.- rozbrzmiał ten znajomy, chłodny głos, a zaraz po nim cichy śmiech, od którego włoski stawały dęba.
- Demone…-szepnął Jack, rozglądając się, póki jego spojrzenie nie zauważył chmury ciemnego dymu, kumulującej się jakieś dwa metry od niego. Zaś po chwili z  dymu wyszedł sam Demone, kierując swoje spojrzenie prosto na Jack’a.
- Przyszedłem zobaczyć, jak się bawisz. A przy okazji powiedzieć Ci o czymś. Sądzę, że mogłoby Cię to zainteresować.- stwierdził ciemnowłosy, podchodząc nieco bliżej. Doskonale wiedział, że Jack nie miał przy sobie żadnej broni.
- Nie mam zamiaru iść z Tobą na żaden chory układ. Nie ma mowy.- warknął Jack, marszcząc brwi, patrząc na mężczyznę groźnie.
- Czegoś się nauczyłeś, co? Ale ten akurat mógłby być korzystny.- stwierdził Demone, stając jakieś pół metra przed chłopakiem i nim ten zdążył coś powiedzieć, sam zaczął mówić.- Tak jak mówiłem wcześniej, za siedem dni stracisz wszystko, co jest Ci drogie, po raz drugi. Ale….nie musi tak być. Jeżeli będziesz grzeczny i wrócisz do mnie, jako mój lojalny króliczek doświadczalny, nie zrobię im krzywdy. – zaproponował, uśmiechając się przebiegle.
- Chyba żartujesz…a Ty wykorzystasz mnie do zabijania niewinnych ludzi i eksperymentów? Nie ma mowy.- odparł stanowczo Jack, patrząc na niego uważnie.
- Wiedziałem, że odmówisz. Ale jestem na tyle wspaniałomyślny, że dam Ci czas do zastanowienia. Sądzę, że nie jesteś na tyle głupi, by z tego nie skorzystać. Ale żeby Cię zachęcić, dam Ci mały przedsmak tego, co będzie, jeśli jednak się nie zgodzisz.- rzucił, wskazując spojrzeniem na oświetlona ulicę parę metrów od nich. Tą, z której wszedł do uliczki, na której stali. Na niej pojawił się tajemniczy mężczyzna, trzymający płaczącego Noah, który krzyczał wciąż „Wujku”. A gdy wyskoczył na środek ulicy, zostawił tam malucha, a sam uciekł. Noah był tak wystraszony i zdezorientowany, ze nawet nie wiedział co się dzieje. Dopiero słysząc głośny klakson, odwrócił spojrzenie i zobaczył ciężarówkę, pędzącą wprost na niego, przez co jego wystraszone oczy przeszkliły się i zrobiły jeszcze większe. Widząc to, Jack już chciał krzyczeć, kiedy to nagle na ulicy pojawił się Zack, łapiąc szybko malucha i chowając go w ramionach tak, aby nic mu się nie stało. Nie zdążył jednak uciec, a jedynie odwrócił się tyłem do ciężarówki, aby przejąć na siebie całą, siłę uderzenia, by móc ochronić malucha. Pojazd przywalił w mężczyznę mocno, mimo, iż kierowca zahamował, a ta siła spowodowała, że Zack poleciał parę metrów, lądując mocno na betonie i turlając się jeszcze kawałek, cały czas jednak chroniąc objęciami rudzielca. Widząc to, Jack’owi serce zamarło.
- Zack!- krzyknął, zrywając się na równie nogi i biegnąc w tamta stronę. Ludzie z okolicznych samochodów i kawiarenek powychodzili, wystraszeni, patrząc co się stało. Ktoś z tłumu zadzwonił po karetkę. Zielonowłosy zaś od razu podbiegł do leżącego na boku jasnowłosego, upadając przy nim na kolana.
- Zack…Zack!- zawołał, patrząc na niego wielkimi oczami, w których błyszczały łzy. Zack’owi powieki drgnęły, a  potem otworzyły się powoli, spoglądając na zielonowłosego. Mimo wszystko, taki cios był naprawdę groźny. Z kącika jego ust płynęła stróżka krwi, a klatka piersiowa w kilku miejscach była podejrzanie zapadnięta. Ostrożnie odsunął od siebie drżącymi rękami malucha, który zaciskał mocno powieki, drżąc ze strachu. Jednak gdy został odsunięty, otworzył oczy, wypuszczając łzy, które popłynęły po policzkach. Nic mu nie było. Prócz paru otarć i siniaków był cały. Jack od razu wziął go na ręce, patrząc, czy aby wszystko z nim w porządku, jednak o wiele bardziej niepokoił go stan jasnowłosego.
- Wszystko będzie dobrze, Zack…wytrzymaj jeszcze trochę.- rzekł ciszej, z lękiem i troską w oczach, dotykając ostrożnie policzka białowłosego. Coraz wyraźniej słychać było sygnał karetki. Jeszcze tylko chwila.
- Jack…pilnuj…tego urwisa…-ledwo wyszeptał czerwonooki, siląc się na lekki uśmiech, jednak przez ból, przeszywający jego ciało, skończyło się na grymasie, a gdy chciał wziąć głębszy oddech, rozbolała go klatka piersiowa i zaczął kasłać, przez co nieco krwi ubrudziło ulicę.
- Wujku…-rzekł cichutko maluch, nie powstrzymując łez, które płynęły mu po policzkach, co i raz pociągając nosem.
- Nie mów nic, Zack…wyjdziesz z tego…- dodał Jack, jednak on sam powstrzymywał się ledwo od płaczu. Zack jedynie uśmiechnął się lekko, zamykając oczy i stracił przytomność, dokładnie w tej samej chwili, gry karetka dojechała na miejsce. Od razu zabrano ostrożnie jasnowłosego z ulicy i zapakowano do karetki, a ponieważ Jack upierał się, ze muszą jechać, ich również zabrano. Rozbrzmiał sygnał i pojazd ruszył, zabierając cała trójkę prosto do szpitala, gdzie od razu zabrano Zack’a na OIOM, nie pozwalając na razie nikomu do niego wejść. Bardzo długo zeszło się robienie badań i próbowanie przywrócenia go do normalnego stanu. Musieli się upewnić, że z głową i kręgosłupem wszystko w porządku, oraz zająć się połamanymi żebrami, sprawdzić, czy nie przebiły płuc i czy nie doszło do innych urazów wewnętrznych. Jack i Noah czekali koło czterech godzin. Maluch usnął na krześle, skulony i nieco zapłakany, wykończony wydarzeniami dzisiejszego dnia. Jack zaś siedział lub chodził po korytarzu, nie mogąc myśleć o niczym innym, niż o Zacku i tym, co się stało. W końcu jednak wyszedł do niego lekarz, wysoki mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach, z  okularami na zielonych oczach. Zielonowłosy od razu podszedł do niego, zaś mężczyzna objaśnił mu wszystko po kolei. Powiedział mu o tym, że przy takim uderzeniu to cud, że Zack żyje, a prócz tego ani głowa ani kręgosłup nie wydają się być uszkodzone. Prócz połamanych żeber i paru ran zewnętrznych nic mu nie było. A gdy lekarz odszedł, Jack osunął się na kolana i schował twarz w dłoniach, pozwalając w końcu łzom popłynąć. Co za szczęście…przecież…gdyby coś mu się stało…nigdy by sobie tego nie wybaczył….

5 komentarzy:

  1. Och matko!
    Wiem, że już wcześniej pojawił się rozdział. Przeczytałam go wtedy szybciutko wieczorkiem na telefonie i miałam potem z kompa skomentować. Zupełnie zapomniałam, za co bardzo przepraszam!
    Tak bardzo się cieszę na każdy rozdział tego opowiadania. Zack i Jack są tacy słodcy! <3 bo o Noah to chyba nie ma co wspominać xDD
    W każdym razie, mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni... Tzn., że będą żyli sobie razem jako para xd
    No i weny życzę! i żebyś pisała dłuższe rozdzialiki :DD

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej już od dawna nic tu się nie pojawiło :c
    Zamierzasz jeszcze publikować? Błagam, tak, uwielbiam tego bloga ♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, Laire. Jak na razie blog trwa w zawieszeniu. Nauka do matury nie sprzyja pisaniu. Ale nie zamykam go, na pewno będę jeszcze publikować, nie martw się o to :)

      Usuń
    2. Ojeju, szkoda :C Ale przynajmniej tyle, że mi odpisałaś, bo wiem, że jeszcze coś tu znajdę ♥♥ nie porzucam nadziei i pewnie będę wchodzić często z nadzieją na coś nowego.
      Życzę powodzenia w nauce do matury i jak już będzie po wszystkim to mam nadzieję, ze wrócisz pełną parą ^^
      <33

      Usuń
  3. Zakładam, że na studiach dzieje się nawet więcej niż w roku maturalnym, ale mam taki sentyment do tego bloga... Chciałam zapytać, czy jeszcze będziesz pisać, czy dajesz sobie spokój? Wiem, że na przestrzeni czasu wiele może się zmienić.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń