Czas mijał szybko, a z niepokornych, energicznych
młodzieńców wyrastali równie niepokorni mężczyźni, którzy z czasem zyskiwali
coraz to większą sławę wśród ludzi. W Nottingham nie było człowieka, który by o
nich nie słyszał, zwłaszcza, że listy gończe za Robin Hood’em i jego bandą
widniały na co drugim drzewie i na co drugim budynku w mieście.
Książę Jan za
każdym razem podkreślał, że sowicie wynagrodzi tego, który przyniesie mu głowę
rudzielca, jednak ludzie nie byli tak głupi, by dać się tym zachęcić. Bo kto
przy zdrowych zmysłach, wydałby swego bohatera na pewną śmierć? No właśnie -
nikt. Dlatego też nie mieli się o co martwić. Księcia oczywiście bardzo złościła
nieuchwytność tych młodych ludzi, bo za każdym razem, gdy tylko próbował
położyć kres ich działalności, kończyło się to fiaskiem. Źle znosił te porażki,
ale chyba nigdy się nie nauczy, że nie ma szans.
Dzień zapowiadał się pięknie i beztrosko. Był to początek
lata, drzewa zieleniły się soczyście, słońce przebijało się delikatnie pomiędzy
koronami drzew, ogrzewając miasteczko. W powietrzu czuć było woń kwitnących
kwiatów, rozbrzmiewał przyjemny dla ucha trel ptaków i cichutkie bzyczenie
pszczół. Mały John właśnie wrócił do kryjówki, niosąc przewieszoną przez ramie
sarnę którą udało mu się niedawno ustrzelić. Na miejscu nie zastał nikogo, ale
jak się domyślał, David z Will’em i Allanem poszli poszaleć w lesie. W końcu
jakoś trzeba było energię spożytkować, a oni bardzo lubili urządzać sobie
zawody we wspinaniu, strzelaniu z łuku lub bieganiu. Należał im się ten czas
wolny, w końcu wczoraj odwalili kawał dobrej roboty, dobierając się do skarbca
jednego ze szlachciców. Oczywiście, całość została rozdana ludziom w mieście,
za co zbierali gorące podziękowania i masę wdzięczności. Taka była ich praca, z
tego czerpali przyjemność.
John podszedł do starej, dużej sosny, rosnącej na brzegu
polany, gdzie położył na dużym kamieniu swą zdobycz. Będą mieli wyśmienitą kolację.
Już miał zamiar zająć się sarną, jednak po chwili usłyszał szelest, a chwilę
później przed jego twarz pojawiła się twarz rudzielca, co śmieszniejsze, do
góry nogami.
- Siemasz, John!- zawołał wesoło Robin, posyłając chłopakowi
uśmiech. A ponieważ jego „pojawienie się” było tak nagłe, blondyn cofnął się o
krok, aby zaraz odetchnąć głośno.
- Mógłbyś się nie pojawiać tak znienacka? W końcu mnie o
zawał przyprawisz!- odparł z lekkim wyrzutem, jednak zaraz zaśmiał się wesoło i
znów podszedł bliżej przyjaciela, który zwisał głową w dół, niczym nietoperz,
zaczepiony nogami o gałąź sosny.
- Wybacz, staruszku.- odparł ze śmiechem rudowłosy. - Jak
widzę, załatwiłeś nam kolację, co? Winszuję, piękna sztuka. - dodał, zerkając
na sarnę z podziwem.
- Bo Ty byś takiej nie ustrzelił.- rzucił z rozbawieniem
John. Oczywiście, te słowa były pełne sarkazmu. Robin był najlepszym strzelcem,
jakiego znała Anglia, a swoimi zdolnościami imponował nawet wieloletnim
strzelaczom. Zawsze trafiał w sam środek, a strzały i łuk słuchały się go,
niczym zaczarowane, zawsze posłuszne. Nigdy nie pudłował.
- Nieee..ja bym ustrzelił łosia.- rzucił, wytykając mu
język.
- Ah tak? Skoroś taki pewny siebie, to złaź z drzewa i pokaż
co potrafisz.- odparł przyjaciel, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Hm..nie.- rzekł, jak na przekór, rudzielec, uśmiechając
się zadziornie.
- Czemu?
- Bo w tym momencie można rzec, że jestem Ci równy wzrostem.
Albo nawet Cię przewyższam. – rzucił Robin z triumfem.
- Powiadasz? To może to zmienimy?- odparł John, a na jego
twarzy pojawił się figlarny uśmieszek.
- O niee, nie! Nie waż się!- rzekł rudzielec, patrząc na
towarzysza z lekką paniką w oczach. Zaczął nawet grozić blondynowi palcem,
jednak nic to nie dało, bo ten wyciągnął ku niemu ręce, aby po chwili zacząć go
łaskotać. Rudzielec od razu zaczął się śmiać i wiercić lekko, bujając
nieznacznie na gałęzi.- Nie! John! Przestań!- udało mu się co jakiś czas mówić
miedzy śmiechem. Niestety, jak widać blondyn nie okazywał litości, aż w końcu
Robin zsunął się z gałęzi, by na skutek łaskotek kompletnie puścić się nogami.
Oczywiście, grawitacja zadziałała, jednak aby uniknąć spotkania z twardą
ziemią, chwycił mocno przyjaciela za ramiona, przez co obaj wylądowali na
ziemi. Oczywiście, Robin wylądował na John’ie. Rudzielec odetchnął cicho, po
czym spojrzał na kompana, który skrzywił się lekko, gdy ten na nim wylądował.
- Widzisz, działasz na swoją niekorzyść! Poza tym..nadal
jestem wyższy od Ciebie.- odezwał się, unosząc nieco głowę, by jeszcze
podkreślić fakt, iż góruje nad przyjacielem.
- Chciałbyś!- rzucił blondyn, po czym chwycił rudego za
ramiona i obaj zaczęli się turlać i tarzać po ziemi, ciągnąc się za włosy, za
ubranie, niczym małe dzieci, a przy okazji śmiejąc się radośnie, bawiąc się
tak, jak to oni lubili najbardziej. Takie tarzanki, przepychanki, bijatyki dla
zabawy i tym podobne to właśnie to, co im sprawiało frajdę. W końcu to Robin
wylądował plecami na ziemi, przygniatany i maltretowany przez blondyna.
- Nie masz szans, braciszku. Teraz błagaj o wybaczenie.-
rzekł John, uśmiechając się zabawnie. Jednak rudzielec nie miał zamiaru się
poddawać. Po chwili w jego oczach pojawiły się te iskierki, które zaalarmowały
John’a, aby potroił swą czujność, bo jego przyjaciel już coś kombinuje.
- Chyba śnisz.- rzucił, posyłając chłopakowi chytre
spojrzenie. Następnie złapał za zielony kapelusz z piórkiem, który John miał na
głowie, jeden z elementów ich stroju, który sami sobie wymyślili, po czym
przesłonił mu nim twarz. A ponieważ przez to blondyn stracił na chwilę trzeźwość
umysłu, zaskoczony takim posunięciem, Robin bez problemu wysunął się spod
niego, by zaraz znów stanąć na nogach. Oczywiście, blondyn zaraz poprawił
kapelusz i wstał z ziemi, patrząc z uśmiechem na przyjaciela. Ten to jak zwykle
coś wykombinuje. Może na niego faktycznie nie było mocnych. Rudzielec wskoczył na pobliski, sporych
rozmiarów głaz, po czym spojrzał z góry na towarzysza.
- Nigdy nie będę błagał. Nigdy nie złamie mnie nacisk wroga.
Nigdy nie dam za wygraną, jakem Robin Hood.- rzekł pewnie, uśmiechając się
szeroko.
- Ale zawsze można próbować.- odparł John ze śmiechem, po
czym znów skoczył ku swemu kompanowi, by zaraz znów zwalić go z nóg, i cała
zabawa zaczęła się od nowa.
- Stawiam piątaka na John’a!- rzucił nagle ze śmiechem ktoś
jeszcze. Na polanę wróciła pozostała część paczki Robina, a pierwszym, który
się odezwał, był David.
- Zwariowałeś? Ja stawiam dziesiątaka na Robina!- dorzucił
do tego Will, gwiżdżąc wesoło.
- Obaj powariowaliście.- skomentował Allan, zerkając to na
jednego, to na drugiego, lecz gdy zobaczył, jak to John po raz kolejny
przypiera Robina do ziemi, zaraz sam zmienił nastawienie.- Dwudziestak, że John
wygra!- dorzucił, kibicując wesoło. Wszyscy trzej ze śmiechem i licznymi
komentarzami przyglądali się zabawie pozostałej dwójki.
- Co ja widzę, co ja widzę!- rozległ się jeszcze jednej
głos. Na polanie pojawił się brat Tuck. Był to mężczyzna po pięćdziesiątce,
niski i przy tuszy. Na okrągłej, pokrytej zmarszczkami twarzy widniał uśmiech,
a w kasztanowych oczach widać było rozbawienie i czułość. Na głowie po bokach
pozostało mu jeszcze trochę siwych włosów, jednak w większości był już łysy. Zawsze chodził w
szarej todze z kapturem, przewiązanej ciemnym, grubym sznurem. Słysząc jego
słowa, Robin i John zatrzymali się w miejscu, przenosząc na niego swe
spojrzenie. - Dwóch młodych mężczyzn po dwudziestym roku życia, a wciąż bawią
się jak dzieci.- zaśmiał się, kręcąc lekko głową. Blondyn zerknął z uśmiechem
na przyjaciela, po czym podniósł się z niego, czochrając mu jeszcze włosy.
Następnie wyciągną rękę, którą rudowłosy chwycił mocno i sam również podniósł
się na nogi.
- Eeej..to kto wygrał?- zapytał David, zerkając ciekawsko na
jednego i drugiego.
- Możesz to uznać za remis, Davidzie. - rzucił ze śmiechem
Robin.
- A widzisz, tym razem nie miałeś racji.- skomentował Will,
zakładając ręce za głowę.
- Nie wymądrzaj się, sam też nie trafiłeś.- odparł
jasnowłosy, krzyżując ręce na piersi.
- Ależ ja zakładałem taką możliwość.- dorzucił znów brunet,
posyłając przyjacielowi szeroki uśmiech.
- Taa, jasne, może mi jeszcze powiesz, że dobrze wiedziałeś,
iż braciszek Tuck tu przyjdzie, co?
- Pewnie, że wiedziałem.
- Łżesz jak pies!- rzucił David.
- Nie, ale wściekasz się, bo Ty nigdy niczego się nie
domyślasz.- odparł Will beztrosko. Na czole jego rozmówcy pojawiła się
pulsująca żyłka.
- Will, nie wiem czy wiesz, ale prosisz się o łomot.-
mruknął, piorunując chłopaka spojrzeniem.
- Ja też Cię kocham, bracie.- rzekł ciemnowłosy, nic sobie
nie robiąc z gróźb kompana. Al, stojący pomiędzy nimi, westchnął głośno.
- Znów się zaczyna..-skomentował, jakby z lekkim znużeniem.
Widząc to wszystko, John wraz z Robinem poczęli się śmiać. Biedny Allan, musiał
jakoś to ścierpieć. W końcu jednak wrócili uwagą i spojrzeniem do Tuck’a.
- Sprowadza Cię tu coś konkretnego, czy przyszedłeś w
towarzyskie odwiedziny, bracie?- zapytał Robin, przeciągając się.
- Właściwie, to przyszedłem tu z ciekawą wieścią. – zaczął
brat, wchodząc bardziej na polanę i zerkając na sarnę, która tylko czekała, aż
ktoś ją przyrządzi. Na jego twarzy widniał nieco tajemniczy uśmiech.
- A cóż to za wieść?- spytał rudowłosy, przysiadając sobie
na kamieniu, a obok niego usiadł John. Pozostała trójka też z ciekawością
podeszła bliżej, siadając na trawie.
- Jurto do Nottingham przyjeżdża książę Jan. Na czas letni
przenosi się tu, do swej letniej rezydencji.- zaczął zakonnik.
- No proszę, to będzie okazja, żeby go pozbawić masy złota.-
skomentował John, a na te słowa pozostali przytaknęli chórem z ożywieniem.
- Jednak razem z nim przyjeżdża ktoś jeszcze.- dodał
braciszek Tuck.
- Czyżby sporo szlachty do obrabowania?- spytał z
zaciekawieniem David.
- A może żołnierze, którzy tak nieudolnie na nas polują?-
dodał Will.
- Nie.- uciął krótko, patrząc z lekkim rozbawieniem na
młodzieńców. Potem wrócił spojrzeniem do Robina.- Towarzyszyć mu będzie Lady
Marion.- dodał, uśmiechając się znów. Po tych słowach cała czwórka z lekkim
pytaniem spojrzała na rudowłosego. Obserwowali tą zmianę, jaka zachodzi na jego
twarzy. Najpierw obmalowało się na niej zaskoczenie.
- Marion?- spytał, wciąż zaskoczony, jednak po krótkiej
chwili, na jego twarzy z wolna zaczął się pojawiać coraz to szerszy uśmiech, a
oczy rozbłysły niespodziewanym blaskiem. Momentalnie zerwał się z miejsca i
chwycił Tuck’a za ramiona.
- Jesteś pewien, braciszku?- dopytał energicznie.
- Spokojnie, Robinie, nie tak prędko.- zaśmiał się duchowny.-
Jestem tego pewny, ponieważ król Ryszard jest jej opiekunem, a pod jego nieobecność,
pozostaje ona pod opieką księcia Jana. Dlatego też przyjedzie tu razem z nim
już jutro w południe.- odparł na jego pytanie.
Rudowłosy aż podskoczył z radości.
- Tak! Słyszałeś, John?! Marion przyjeżdża!- zawołał wesoło,
po czym złapał przyjaciela za ręce i zaczął z nim tańczyć.
- Ciężko nie słyszeć.- zaśmiał się blondyn, dając się
zaciągnąć do tego tańca. W końcu jednak rudzielec zatrzymał się.
- Muszę się z nią zobaczyć.- stwierdził żywo, po czym tak po
prostu wyminął John’a i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia z polany. Widząc
to, blondyn od razu dorównał mu kroku, a potem zagrodził drogę.
- Hej, hej, spokojnie, kochasiu.- rzekł z lekkim
rozbawieniem.- Teraz nie masz tam po co iść, w końcu jeszcze nie przyjechała, a
poza tym, nie możesz tam tak po prostu wejść.- dodał.
- Czemu?- zapytał Robin, unosząc jedną brew ku górze.
- Bo pieski księcia Jana rozerwałyby Cię na strzępy przy
takiej okazji. Musimy mieć plan, by się do niej dostać.
- Racja.- przytaknął w końcu rudowłosy po czym zmarszczył
lekko brwi i zaczął myśleć. Jednak po krótkiej chwili jakby nieco owa radość i
energia go opuściła. Odwrócił się na pięcie i ruszył wolnym krokiem po
polanie.- Ale z drugiej strony…czy jest sens?- rzekł w końcu, jakby z lekkim
przygnębieniem.
- Oczywiście, że jest. Kochasz ją, dlatego trzeba ją odbić
od księcia Jana i zabrać tutaj. Czy to nie oczywiste?- odezwał się znów John,
krzyżując ręce na piersi i podążając spojrzeniem za przyjacielem. Reszta
milczała, obserwując wszystko uważnie.
- Tak? I co dalej? Przecież to nie jest życie dla
szlachcianki.- rzekł Robin, już bardziej rzeczowym tonem, odwzajemniając spojrzenie
swego rozmówcy.- A jakbyś zapomniał, ja jestem banitą, wyjętym spod prawa,
ściganym przez żołnierzy księcia Jana. Mój wizerunek wisi prawie na każdym
murze lub drzewie. Zabierając ją ze sobą, tylko bym ją narażał. Poza tym, co ja
mogę jej dać?- powiedział, kopiąc przy okazji jakiś kamyk.- To się nie uda.-
podsumował, zerkając znów gdzieś w bok. Na te słowa, blondyn wywrócił oczami, a
braciszek Tuck zmarszczył brwi.
- Chłopcze, nie mów takich przykrych rzeczy.- rzekł
staruszek, podchodząc do Robina, po czym porządnie klepnął go po plecach.- Masz
być twardy, a nie miękki, poza tym, to co mówisz nie jest ważne. Najważniejsza
jest miłość!- dodał, pewny tego, o czym mówisz.
- Gdzie tam, przecież nasz Robin jest twardszy od
najtwardszych!- rzucił David.
- W obliczu zagrożenia jest twardy.- poparł go John,
podchodząc do rudowłosego, po czym przystanął sobie za nim, zabrał mu kapelusz
i wysypał na głowę niedużą stertę stokrotek, których wiele rosło na polanie.-
Ale na samo wspomnienie o pięknej Marion, Robinek nam mięknie.- rzucił,
uśmiechając się zadziornie. Rudowłosy posłał mu piorunujące spojrzenie,
zdmuchując jeden z kwiatków, który nasunął mu się na oczy. Oczywiście,
pozostali młodzieńcy od razu podłapali zabawę i zaraz skoczyli ku Robinowi.
- Racja, racja, John.- zaśmiał się Will.- No bo w końcu..tee
włoosyy..- zaczął wymieniać, stając po lewej stronie chłopaka i chwytając się
lekko za włosy.
- ..tee ooczyy..- dodał zaraz David, stając po prawej
stronie i mrugając oczkami do rudzielca.
-..tee uustaa..-dorzucił się Allan, przystając sobie przed
Robinem i przykładając palec do ust.
-..no i oczywiście ten głos.- dokończył John, mrucząc
rudzielcowi do ucha, tak, że aż przeszedł go dreszczyk. Efekt tego wszystkiego
był taki, że na twarzy Robina pojawiły się dwa, intensywnie czerwone, jak jego
włosy, rumieńce. Widząc to, cała czwórka rzuciła znaczące „uuu”, szczerząc się
od ucha do ucha.
- Ej! Panowie!- przerwał im tą zabawę, unosząc ręce do góry,
aby ich uciszyć.- Mam was powystrzelać jak kaczki, żebyście pohamowali swój
dziki entuzjazm?- dodał, posyłając każdemu gromiące spojrzenie. Po tych słowach
David i Will skoczyli sobie przed rudzielca, odsuwając Allana gdzieś na bok, po
czym obaj przybrali identyczne pozycje, tak, jakby chcieli bić się na pieści.
- Chcesz się bić, szefie?- rzucił jeden.
- Pokaż, co potrafisz.- dorzucił drugi. Obaj posłali
rudowłosemu wyzywające spojrzenia, uśmiechając się wesoło. I znów zaczynała się
zabawa. Widząc to, ich przeciwnik przybrał podobny wyraz twarzy, i już miał
zamiar się na nich rzucić, kiedy to na niego od tyłu skoczył John, od razu
zwalając go z nóg.
- Trafiony, zatopiony!- zawołali jednocześnie tamci dwaj,
przybijając sobie piątki. Przyjaciele znów poczęli turlać się po ziemi, jednak
koniec był tego taki, że cała piątka leżała na ziemi, a konkretniej – wszyscy
na Robinie. Widząc ich, roześmianych i pełnych energii, brat Tuck zaśmiał się z
czułością. Całkiem jak dzieci. Jakby w ogóle nie dorośli przez te lata. Wciąż
widział w nich tych samych chłopców, ganiających się z patykami i udających
rycerzy lub Indian. Eh..i kto by pomyślał, że minęło już tyle lat..
Dzień zleciał im szybko na zabawie, braciszek Tuck w końcu
ich pożegnał, a cała piątka zabrała się za przyrządzanie sarny na kolacje. W
między czasie gadali żywo, śmiejąc się co chwila, jakby nigdy nic. Obmyślono
również plan, dotyczący jutrzejszego skoku na powóz książęcy, a jako, że mieli
sporo informacji od zakonnika, mogli bez problemu uwzględnić każdy szczegół. W
końcu posnęli przy ognisku, nabierając sił na całą akcję i wypoczywając po
całym dniu figli. Jedynie John przez dłuższy czas nie mógł zasnąć. Zbyt wiele
myśli zaprzątało jego głowę, zbyt wiele wątków się nasuwało. W końcu jednak
usnął, grubo po północy, z jedną tylko myślą w głowie. Oby tylko los wydał
odpowiednie karty…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz